Od piątku w sieci trwa burza wywołana skandalicznym zachowaniem Olfaktorii, która pochwaliła się, że wjechała wozem na Morskie Oko. Blogerka tłumaczyła w sieci, że "zapłaciła za męczenie koni", ponieważ... nie wiedziała, że się męczą.
Skontaktowaliśmy się z jedną z pracownic Fundacji Viva!, która walczy o ratunek dla koni z Morskiego Oka z prośbą o komentarz. Anna Plaszczyk poinformowała, że Olfaktoria wprowadziła swoich obserwatorów w błąd, sugerując, że na Morskie Oko dostała się bryczką:
Trzeba zaznaczyć na początku, że to nie jest ani bryczka, ani dorożka. To jest wóz, który sam waży około 800 kilogramów. Na niego wchodzi 12 osób + kierujący, czyli to jest 1100-1200 kilogramów. Do tego dosiadają się dzieci. To tramwaj konny. Staramy się edukować ludzi, że to nie są zwykłe dorożki. Konie na tej trasie ciągną o tonę za dużo, żeby zwierzęta nie cierpiały, trzeba by zdjąć z nich 10 lub 11 osób - mówi w rozmowie z nami.
Główną linią obrony Olfaktorii po ataku internautów, była... niewiedza. Blogerka przez cały czas zasłaniała się brakiem świadomości, że konie, które pracują cały dzień wwożąc dziesiątki osób na górę, są przemęczone i często umierają z wycieńczenia w trakcie trasy:
Niebywałe są tłumaczenia blogerki, której jedyną linią obrony jest niewiedza. Ja się dziwię, że można nie wiedzieć, że tam jest problem. Trąbią o tym wszystkie serwisy informacyjne. Z monitoringu prasy, który prowadzimy, wynika, że to jest kilkaset tekstów rocznie. Nasze posty na Facebooku mają milionowe zasięgi i ja teraz słyszę, że ktoś się tłumaczy, że nie wiedział. Jestem zszokowana. Można nie słyszeć, nie czytać, nie oglądać, ale jak się tam pojedzie, to ciężko nie zauważyć, że źle się dzieje, i jeszcze ciężej przejść obok tego obojętnie - mówi Plaszczyk.
Jednocześnie blogerka, kiedy zobaczyła, że jej tłumaczenia jedynie pogarszają sytuację, postanowiła zmienić front i zaatakować swoich "hejterów" hasłem: "Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć".
Sęk w tym, że to nie chodzi o jej życie, tylko o życie tych koni. Ja jak się przyjrzałam bliżej tej postaci, to uznaję, że ta osoba nie zna w ogóle empatii - czy to w przypadku futer, które ochoczo reklamuje, czy koni, które ciągną wozy nad Morskie Oko. Jednocześnie po fali krytyki blogerka obiecała, że się do tego ustosunkuje. Z uśmiechem na twarzy poinformowała, że gdyby nie przyjechała nad Morskie Oko wozem, to spóźniłaby się na Rysy. Ale po to właśnie ludzie wstają o 4 czy 5 rano, żeby zdążyć, a jeśli musiała się wystylizować, żeby nagrywać swoje filmiki, to faktycznie, mógł być problem z przybyciem na czas - tłumaczy przedstawicielka fundacji.
Najgorsze, że ten film promuje taką postawę: "Pojadę tymi końmi, bo się spóźnię na Rysy". Jeśli ktoś nie będzie dociekliwy i będzie chciał brać przykład ze swojej idolki bezrefleksyjnie, to również pojedzie tam wozem, przyczyniając się do cierpienia koni - tłumaczy Plaszczyk i dodaje: Myślę, że pani Olfaktoria, która znana jest tylko z tego, że pojechała wozem na Morskie Oko i przewiozła się na cierpieniu zwierząt, nie jest ani celebrytką, ani aktorką, ani osobą znaną i lubianą, wciąż jednak ma jakiś wpływ na ludzi, którzy ją oglądają i to jest dla nas straszne. My się dziwimy, że ona w ogóle opublikowała te filmiki. Po tym jak ludzie jej uświadomili, że konie tam są zamęczane, a ona brnie w to i tłumaczy w kolejnych materiałach, że "tam powinno coś jeździć". Tylko czy aby na pewno powinno tam coś jeździć?
Czy wszyscy muszą dotrzeć na Rysy i zobaczyć Morskie Oko? Tę trasę pokonują osoby niepełnosprawne, osoby na wózkach, małe dzieci. Da się. Na pewno ani konie, ani inny transport nie jest potrzebny również Olfaktorii .
Kiedy żadna ze strategii Olfaktorii nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, a liczba nieprzychylnych komentarzy pod jej adresem wzrastała w zastraszającym tempie, blogerka postanowiła zaatakować Tatrzański Park Narodowy. Zasugerowała, że gdyby zwierzętom działo się coś złego podczas przejazdów, byłyby to zakazane, co nie do końca jest prawdą. Pracownica Fundacji Viva! wyjaśniła, że Tatrzański Park Narodowy sporą część swoich rocznych wpływów zawdzięcza właśnie licencjom z transportu konnego.
Olfaktoria próbowała wmówić swoim widzom, że "gdyby działo się coś złego z tymi wozami, byłoby to zakazane". Na transporcie konnym Tatrzański Park Narodowy zarabia od 700 do 900 tysięcy rocznie. Ich dotacja państwowa to 4 miliony, więc umówmy się, że te 900 tysięcy to potężny zastrzyk gotówki i prawdopodobnie dlatego póki co TPN nie zlikwidował tego transportu, choć w naszej opinii jest on niezgodny z ustawą o ochronie zwierząt. Liczymy, że sprawę wyjaśni proces sądowy, na który czekamy - informuje Plaszczyk.
Więcej o działaniach Fundacji VIVA! możecie przeczytać na stronie fundacji.