W 7. odcinku 18. sezonu Kuchennych rewolucji Magda Gessler odwiedziła Stare Czarnowo. W restauracji Czarny Bawół ćwierć wieku temu poznali się Anka i Irek, którzy wiele lat później z sentymentu postanowili wejść w jej posiadanie. Niestety, życie szybko zweryfikowało, że właściciele mają niewielkie pojęcie o gastronomii.
Knajpa, która dotychczas była jedną z najlepszych restauracji w okolicy, pod niewłaściwymi rządami szybko straciła renomę. Okazało się, że prezent na rocznicę ślubu nie był do końca udany. Zamiast sielanki i tętniącego życiem miejsca, pojawiły się długi i stres. Właścicielka skarży się, że bywają tygodnie (!), w których nikt nie odwiedza restauracji. Niepowodzenie w biznesie przekłada się na życie prywatne. Córka właścicieli przyznała, że mama bardzo podupadła na duchu.
Magda Gessler dotarła w końcu do Czarnego Bawoła. Niestety, zapach panujący w restauracji od razu odrzucił restauratorkę:
Jak wy tu wytrzymujecie? Przecież tu śmierdzi okrutnie - powiedziała i zajęła miejsce przy stole, by złożyć zamówienie: Poproszę flaki, kotleta de volaille oraz golonkę.
Na pierwszy ogień poszły flaki, które nie zdały egzaminu. Wbrew oczekiwaniom Magdy, były mrożone, a ilość tłuszczu pływająca na wierzchu zupy nie zachęcała do konsumpcji. Chwilę później na stół został podany kotlet de volaille:
Próba de vollaile. Sika - powiedziała Magda wbijając nóż w kotlet i obserwując, jak wypływa z niego masło. To jest smażone na jakimś gównianym tłuszczu - powiedziała.
Golonka okazała się być gwoździem do trumny:
To jest ohydne, zabierzcie to. Kapusta jest niejadalna. To nie jest pieczone tylko wrzucone do frytownicy. To nie jest jedzenie, a szopka. Za komuny by przeszło, teraz już nie. Do widzenia - rzuciła na odchodne.
Na drugi dzień Magda zaprosiła na rozmowę właścicieli lokalu:
Wchodzi się tu jak do domu pogrzebowego. Nie można pieczonej golonki odgrzewać we frytownicy. Pani nie ma pojęcia o gotowaniu - zaczęła.
Właściciele opowiedzieli miłosną historię wejścia w posiadanie restauracji. Jednak sentymenty nie zrobiły wrażenia na Magdzie, która poprosiła właścicielkę, by zrobiła sobie krótką przerwę na spacer i w tym czasie postanowiła przepytać córkę właścicielki, w czym tak naprawdę tkwi problem. Szybko udało się ustalić, że właścicielka knajpy jest bardzo zmęczona niepowodzeniami, a swój stres przerzuca na pracowników. Po wizycie w kuchni okazało się, że od czasów PRL-u niewiele się w Czarnym Bawole zmieniło:
Stanęłyście w miejscu jakieś 30 lat temu. Tak się nie gotuje dzisiaj. Poproszę na jutro o prawdziwą golonkę, zupę szczawiową, kurczaka faszerowanego po polsku i barszcz ukraiński - zwróciła się do kucharek.
Przyszedł czas na test przygotowanych potraw. Najlepiej wypadły kucharki, które przygotowywały mięsa - cielęcinę i kurczaka. Zupy kolorem i konsystencją przypominały budyń i niestety, nie obroniły się smakiem. Jednak dwie dobre potrawy wystarczyły, by w głowie Magdy zrodził się pomysł, jak reanimować tętniące niegdyś życiem miejsce:
Miejsce będzie się nazywało Biały Bawół. Wszystko będzie pomalowane na biało, będzie sterylnie i czysto. Będzie tatar ze śledzia, krem z białych warzyw i kalafiora, a na drugie danie będą dwie możliwości: pstrąg panierowany w mące z migdałów lub polędwica - opowiedziała Gessler o pomyśle na nowe życie restauracji.
Kolacja przebiegła bezproblemowo, a goście byli zachwyceni serwowanymi potrawami. Po kilku tygodniach Gessler wróciła do Białego Bawoła, by sprawdzić, jak radzą sobie po rewolucji:
Karta jest fatalna. Karta jest w ogóle niezachęcająca. Szpitalne smaki - powiedziała Gessler po spróbowaniu zupy krem według własnego przepisu. Zero soli, rozumiem, że ktoś, kto ma nadciśnienie może się tu stołować. Widać, że czegoś chcą i czegoś się nauczyli, ale wciąż jest daleka droga - podsumowała.
Planujecie odwiedzić tę knajpę?