Martyna Wojciechowska nie należy do typowych "matek polek", którą z chwilą zajścia w ciążę decydują się w stu procentach oddać opiece nad domem. Dziennikarka od dziesięciu lat prowadzi program Kobieta na krańcu świata, który wymaga od niej podróżowania po najodleglejszych zakątkach świata, również tych bardzo niebezpiecznych. Mimo to Wojciechowska nie chciała rezygnować z pasji i kariery, nawet kosztem ryzykowania życia.
Przypomnijmy: Wojciechowska trafiła do szpitala!
Martyna nie stroni od pokazywania córki w mediach oraz opowiadania o jej pasjach, które póki co są zbliżone do tych praktykowanych przez mamę. I choć Marysia nie przepada ponoć za światem mediów, Wojciechowska poświęciła jej ostatnio całe swoje spotkanie z Anną Lewandowską.
Kiedy urodziłam Marysię, żyłam w przeświadczeniu, że zaleje mnie fala szczęścia i poniesie przez te pierwsze tygodnie macierzyństwa, że wszystko będzie mi przychodziło w sposób łatwy i naturalny. Ale tak nie było i czułam się z tego powodu winna. Miałam wrażenie, że „nie staję na wysokości zadania”, że w jakimś sensie zawodzę moje dziecko i nie jestem dobrą matką - powiedziała w wywiadzie z Lewą Martyna.
Życie przed urodzeniem dziecka i po - to są jednak dwa różne światy. Kiedy to zrozumiałam było mi lżej na sercu, ale wiele rzeczy wciąż sprawiało mi obiektywne trudności. Czy miałam takie momenty, że siedziałam na łóżku i płakałam? Tak. Były chwile, że kompletnie nie wiedziałam co robić, czułam się bezsilna - dodaje.
Martyna przypomina też, że będąc w ciąży wybrała się na podbój jednego ze szczytów.
Skonsultowałam się z lekarzem i postanowiłam jechać w góry. A więc wspinałam się na Elbrus, kiedy Marysia miała "minus 6 miesięcy" i to było duże wyzwanie. Z jednej strony czułam się wyjątkowo, bo na tym szczycie, prawie 6000 metrów, stanęłam z "fasolką" w brzuchu - wspomina.
Imponuje Wam jej postawa?