Tomasz Mackiewicz był polskim himalaistą amatorem, który w górach rozpoczął drugie życie. Jako nastolatek wpadł w niemałe kłopoty - obracał się w nieodpowiednim towarzystwie, co poskutkowało uzależnieniem od narkotyków. Przez wiele lat próbował walczyć z nałogiem, leczył się w ośrodkach dla uzależnionych i poddawał różnym terapiom. Ostatecznie Czapkins zdecydował, że jedynym sposobem, by wygrać ze słabością do narkotyków jest udanie się w podróż po świecie autostopem. Podczas jednej z podróży trafił do Indii, gdzie w ośrodku rehabilitacyjnym dla osób z trądem uczył dzieci języka angielskiego. To tam nawrócił się i zakochał w górach, co zaowocowało zainteresowaniem wspinaczką.
Rok temu Tomasz Mackiewicz wyruszył ze swoją partnerką wspinaczkową Elisabeth Revol do Pakistanu, aby zdobyć szczyt Nanga Parbat, jednego z najtrudniejszych ośmiotysięczników. Czapkins i Eli wyruszyli na tę szalenie trudną wyprawę, pomimo niezgromadzenia wystarczającej ilości środków finansowych. Choć nie istnieją żadne dowody, na to, że para stanęła na szczycie góry, Revol twierdzi, że udało im się spełnić marzenie. Niestety, podczas do schodzenia ze szczytu nastąpiło załamanie pogodowe, które doprowadziło u Mackiewicza do choroby wysokościowej, ciężkiego zapalenia płuc i ślepoty śnieżnej, które uniemożliwiły mu zejście z góry.
Przygotowująca się do zdobycia K2 grupa polskich himalaistów, niemal natychmiast podjęła się akcji ratunkowej, pomimo fatalnych warunków atmosferycznych. Denis Urubko, Adam Bielecki, Jarek Botor i Piotr Tomala brawurową akcją ratunkową pobili również rekord świata we wspinaczce. Pionową ścianę przy temperaturze -40 stopni w nocy pokonali w 8 godzin. Prognozy zakładały, że dostaną się do Eli po 36 godzinach.
Niestety, nie udało im się dotrzeć do Tomka. Polacy uratowali francuską himalaistkę i ze względu na fatalne warunki, musieli przerwać akcję.
Minął rok od tragicznej śmierci Tomasza Mackiewicza pod szczytem Nanga Parbat. Z tej okazji wdowa po Czapkinsie, Anna Solska-Mackiewicz udzieliła szczerego wywiadu gazecie.pl, w którym wyznała, że po śmierci męża nie umiała sobie poradzić z hejtem, który ją spotkał:
Z tym sobie nie można poradzić. Nienawiść, kłamstwa, pomówienia, wszechobecne okrucieństwo. Potrzebowałam czasu. Tylko. Żeby się uodpornić. Na szczęście byłam wtedy w Irlandii, daleko od Polski. Najbardziej bolało mnie jednak uderzanie w niego. Ja mogłam być wyzywana od konkubin, kochanek, ale on nie mógł się już bronić. Dziś mam na sobie gruby pancerz. Wraz z premierą książki znów zaczynają się pojawiać negatywne komentarze o Tomku, ale teraz jedyne, co czuję, to zdziwienie, że ludziom się chce nienawidzić, i do czego są zdolni. Nic więcej - wyznaje.
Wdowa po Mackiewiczu powiedziała również, że nie ma żalu do Elisabeth, że zostawiła jej męża na górze:
Bronię Eli, bo ona dźwiga ciężar dużo większy niż ja. U mnie to strata, a u niej domniemana wina.Od początku byłam przerażona hejtem na Eli. Dla mnie było oczywiste, że ona musiała dokonać jakiegoś wyboru. Gdy poznałam szczegóły akcji ratunkowej, uświadomiłam sobie, że Eli do końca walczyła, by Tomka uratować. Zostawiła mu cały sprzęt i rękawiczki, bo był poodmrażany, zabezpieczyła go. Była pewna, że helikopter zabierze tylko jego. Powiedziano jej też, że ma zejść, bo to jedyna szansa dla Tomka. Więc zeszła - tłumaczy.