Nie da się ukryć, że Joanna Kulig ma właśnie dobry czas. Zimna Wojna, w której Kulig wcieliła się w rolę Zuli, została doceniona również za oceanem, o czym świadczyć mogą dwie nominacje do tegorocznych Oscarów w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny" oraz "Najlepsze zdjęcia", a także nominacja dla reżysera filmu, Pawła Pawlikowskiego.
36-latka uznała, że warto kuć żelazo póki gorące i mimo zaawansowanej ciąży przeniosła się na czas przedoskarowej gorączki za ocean. Dobrą passę Kulig postanowiła wykorzystać redakcja polskiego Vogue'a, która uczyniła z niej gwiazdę nowego numeru. Utrzymanej w stylu vintage sesji zdjęciowej Joanny towarzyszy wywiad przeprowadzony z nią przez Pawlikowskiego. Kulig opowiedziała w nim reżyserowi o swoich wrażeniach z "fabryki snów". Aktorka przyznała, że po dłuższej obserwacji mieszkańców LA, pod fasadą uprzejmości, uśmiechu i zadowolenia, widzi u nich... wielki strach.
Zauważyłam, że ludzie mają w sobie dużo strachu - wyznała Kulig. Makijażysta mnie maluje, widzę przerażenie w jego oczach, ale ma uśmiech przyklejony do twarzy. Uważa, by nie popełnić błędu, bo obawia się, że zostanie zwolniony i przyjdzie ktoś nowy na jego miejsce. Ostatnio w wywiadzie powiedziałam, że wszyscy tu mają uśmiechnięte twarze, a ja taki uśmiech ćwiczyłam do występów w filmowym "Mazurku". Tak długo trenowałam, że w końcu wchodziłam do sali i cyk - od razu był.
Aktorka przyznała też, że na żywo "miasto aniołów" sprawia zupełnie inne wrażenie, niż gdy ogląda się je w hollywoodzkich produkcjach.
Los Angeles jest jak scenografia. Fajnie wygląda na filmach, ale na żywo? Domy są kartonowe. Gdy zostaję sama, boję się, że ktoś uderzy raz pięścią w nasze drzwi i je rozwali. Brakuje mi cegły - wyznała.