Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz zmarł 14 stycznia, w wieku zaledwie 53 lat. Lekarze przez długie godziny toczyli walkę o jego życie. Niestety, rany, zadane przez zamachowca z nożem, który wtargnął na scenę podczas 27. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, okazały się śmiertelne. Zaledwie kilka sekund przed atakiem, Adamowicz cieszył się wraz z mieszkańcami Gdańska z hojności darczyńców, którzy znowu zasilili konto WOŚP rekordową sumą, która zostanie przeznaczona na zakup specjalistycznego sprzętu dla chorych dzieci. Jego ostatnie słowa były apelem o to, by dzielić się dobrem. Tuż po nich prezydent Adamowicz padł po ciosami zadanymi przez Stefana W. krzyczącego ze sceny, że jest to zemsta za rządy Platformy Obywatelskiej.
Kiedy doszło do tej tragedii, żona prezydenta, Magdalena Adamowicz wraz z córkami przebywała w Kalifornii, gdzie pracowała nad pracą habilitacyjną.
Poszłyśmy na 9.30 do kościoła - wspomina w rozmowie z Newsweekiem. Dzwoniłyśmy do Pawła kilka razy, ale nie odbierał. W Polsce musiała być jakaś 18, może był między ludźmi, był hałas… Jak wyszłam w kościoła, to zobaczyłam, że był telefon od mojej siostrzenicy. Od razu oddzwoniłam. Płakała: "Madzia, jakiś nożownik zaatakował wujka nożem, jest reanimowany". Tereska usiadła na ulicy i zaczęła płakać "Tatulek, tatulek". Zdecydowałam, że musimy jechać do Polski. Koleżanka znalazła połączenie przez Londyn. Usłyszałam, że jest źle, bardzo źle. Tuż po wylądowaniu siostra mi powiedziała, że Paweł nie żyje… I zobaczyłam całe rzesze ludzi, tyle tych świec…”
Jak ujawnia Magdalena Adamowicz, jest bardzo ciężko. Młodsza córka, ośmioletnia Teresa jeszcze nie wszystko rozumie. Starsza, Antonina niedawno umawiała się z tatą, że zatańczą razem poloneza na jej studniówce.
A teraz mówi: "Mamo, już nie zatańczę z tatą poloneza, nie zaprowadzi mnie do ołtarza, kogo ja teraz będę o wszystko pytać?" - wspomina wdowa. Strasznie tęskni. Spała w jego piżamie, ja wzięłam jego poduszki, nosimy jego swetry w domu. Koszula, którą ostatnio miał i leżała na krześle, też jest z nami w łóżku. Musimy żyć dalej. *Muszę być silna dla moich dzieci. *
Magdalena Adamowicz podkreśla, że jest bardzo wdzięczna kancelarii premiera za wysłanie samolotu do Londynu po nią i córki, jednak ma ogromny żal o to, co działo się wcześniej.
Właściwie nie oglądaliśmy TVP, ale wszystko do nas docierało - ujawnia żona zamordowanego prezydenta Gdańska. Przyjaciele i znajomi mówili, co się wyczynia. Osaczano nas. W radiu mówili, że Pawła mogą lada moment aresztować. Trzy razy przesłuchiwano mieszkańców osiedla. Nieustanie musieliśmy składać zeznania przez różnymi instytucjami. Pawła rodzice 90-letni, moi rodzice. Na rozprawy trzeba było przywozić teścia na wózku. Krewnych, których od lat nie widziałam, ściągali z zagranicy, żeby zeznawali. Wszystkie dokumenty urzędowe i zeznania potwierdzały, co mówiliśmy, ale urząd skarbowy nie dał temu wiary. Zeznania kilkudziesięciu świadków odrzucił. Facet z TVP biegał nawet za moją matką z kamerą. Kurski kiedyś sam zadzwonił, gdy zmarła mu mama i potrzebował od Pawła jakiejś pomocy i Paweł mu pomógł... Zdarzało się, że jak wychodziliśmy po mszy to ktoś rzucał do Pawła: "Co ty, szatanie, w kościele robisz?". Ja nie czuję nie nienawiści do tego człowieka (Stefana W.). Mam tylko żal do tych, którzy siali nienawiść, bo on w pewnym sensie stał się ofiarą tego systemu. Dałam sygnał, że nie życzę sobie na pogrzebie nikogo z rządu, nie chcę ich w zasięgu mojego wzroku. Bo to dla mnie był szczyt hipokryzji. No to są ludzie, którzy reprezentują wszystko to, co jest zaprzeczeniem tego, w co wierzył Paweł.