Prawie dziewięć lat temu Monika Richardson i Zbigniew Zamachowski spotkali się na planie programu S.O.S dla świata, kręconym w Belize. Z wycieczki na koszt TVN-u wrócili zakochani. Zbyszek z żoną rozwodzili się w takim pośpiechu, że mężczyzna obiecał w sądzie nie tyko zostawić wszystko byłej żonie, lecz jeszcze płacić 16 tysięcy złotych miesięcznych alimentów.
Zakochana Monika zrozumiała, że życie z Zamachowskim nie będzie raczej usłane różami. Na początek musiała wynająć obcym ludziom swój dom w Wilanowie zaprojektowany przez tatę i przeprowadzić się ze Zbyszkiem i swoimi dziećmi najpierw do bloku w Konstancinie, a potem do starej kamienicy na warszawskim Żoliborzu. Przypomnijmy, jak mieszkała, zanim poznała Zbyszka.
Jak wyznała w jednym z wywiadów, przez osiem lat przelała na konto byłej żony Zamachowskiego ponad milion złotych i zachodzi w głowę, na co poszły te pieniądze, bo raczej, co widać na pierwszy rzut oka, nie na ubrania dla dzieci.
Obecnie Monika pracuje na dwóch etatach, żeby zarobić na życie. Jej mąż, jak sama ujawniła, jest uduchowionym artystą, który nie ma głowy do tak przyziemnych spraw jak utrzymanie domu czy nawet odebranie listu poleconego.
Dla miłości poświęciłam wszystko - ujawniła Monika z perspektywy czasu.
Co gorsza, do tego gorzkiego wyznania doszły ostatnio refleksje, czy było warto. Słowa, które wypowiedziała w rozmowie z tygodnikiem Twoje Imperium brzmią naprawdę niepokojąco...
Chciałabym powiedzieć, że umrzemy trzymając się za ręce, ale niestety nie mogę - ujawnia Monia. Oboje wiemy, że każdy związek można skończyć. Pokazują to nasze doświadczenia...
Myślicie, że Monika i Zbyszek przechodzą właśnie jakiś kryzys?