Długo trwało zanim Antoni Macierewicz zrozumiał, że Bartłomiej M. jest poważnym problemem wizerunkowym, nie tylko dla niego osobiście, lecz dla całego ugrupowania Prawa i Sprawiedliwości. Niestety, Antoni był tak zachwycony swoim pulchnym rzecznikiem, który jeździł na sygnale do MacDonald'sa, szastał publicznymi pieniędzmi w nocnych klubach i rozdawał państwowe posady w palarni, że długo przekonywał prezesa Jarosława Kaczyńskiego, że "młodość musi się wyszumieć.
Kaczyński nawet był gotów się z tym zgodzić. Bardziej przeszkadzało mu, że "wujek" odznaczył swojego ulubieńca Złotym Medalem "Za Zasługi dla Obronności Kraju", z pominięciem pięcioletniej procedury, a także kazał starszym i doświadczonym oficerom oddawać wojskowe honory cywilowi, który do niedawna pracował jako pomocnik aptekarza w Łomiankach.
Z czasem wyszło na jaw, że te drobne wybryki były wierzchołkiem góry lodowej. Po zaskakującej karierze Bartłomieja M. pozostały faktury, z których na przykład wynika, że Bartek w ciągu roku przejechał służbowym samochodem 95 tysięcy kilometrów, czyli dwukrotnie okrążył Ziemię, a także wyprowadził z Państwowej Grupy Zbrojeniowej około czterech milionów złotych na szkolenia, koncert i wystawę, które nigdy się nie odbyły.
Obecnie Bartek przebywa w Zakładzie Karnym w Tarnowie, gdzie obowiązuje ściśle ograniczony dostęp do słodyczy. Jak ujawniają byli podwładni, to go zaboli najbardziej.
W rozmowie z prawicowym tygodnikiem Sieci pracownicy resortu obrony wspominają, że pupil Macierewicza zwykł pochłaniać kilogramy słodyczy, co miało fatalny wpływ na jego uzębienie.
Pewnego dnia rozbolał go ząb - ujawnia jeden z informatorów gazety. Wściekał się i wykrzykiwał, że jeśli będzie go dłużej boleć, to kogoś wypie*doli z roboty. Do szpitala wojskowego pojechało z nim trzech pułkowników.
Zresztą nawet bez bólu zęba nie było dużo lepiej. W resorcie wszyscy zapamiętali, że dla Bartka zawsze najważniejsze było jedzenie.
Niczym pierwszy sekretarz z czasów słusznie minionych, rozparty wygodnie w swoim fotelu. Pod jego gabinetem ustawiały się kolejki interesantów, a on łaskawie decydował, kiedy i kogo przyjmie - wspomina pracownica MON-u. To było żenujące, gdy wysocy szarżą wojskowi, nawet generałowie, czekali na audiencję po kilka godzin. A gdy się już dostali do środka, to zdarzało się, że musieli jeszcze poczekać aż pan rzecznik zje.
Cóż, w Zakładzie Karnym spracowane zęby Bartka na pewno trochę odpoczną.