W nocy ze środy na czwartek niedaleko kościoła św. Brygidy w Gdańsku doszło do przewrócenia pomnika ks. prałata Henryka Jankowskiego. Trzech mężczyzn zepchnęło go z cokołu, a następnie ustawiło na oponach samochodowych. Do ręki figury włożono dziecięcą bieliznę, a dzień później wymalowano na pomniku napisy oskarżające księdza o pedofilię. W sobotę rano stoczniowcy postawili monument z powrotem na miejsce.
Przyczyną aktu wandalizmu były doniesienia z grudnia minionego roku, kiedy to w Dużym Formacie Gazety Wyborczej ukazał się artykuł, w którym zarzucano "kapelanowi Solidarności" między innymi seksualną przemoc wobec nieletnich.
Sprawę skomentował Lech Wałęsa, który podkreśla, że nie wierzy w te pomówienia.
Nie do wyobrażenia jest zwycięstwo Solidarności bez udziału fizycznego ks. Jankowskiego. To, co słyszę na temat zachowań ks. Jankowskiego, jest nieprawdopodobne i nie jestem w stanie w to uwierzyć. Wiele lat byłem w pobliżu i nic podobnego nie widziałem - napisał na Twitterze były prezydent. To trudna sprawa. Moja pozycja w Solidarności bez udziału fizycznego i zaangażowania ks. Jankowskiego też byłaby inna. Nikt za życia księdza nie poinformował mnie i nie zgłosił podobnych uwag. Był moim przyjacielem i tak pozostanie. Tylko Pan Bóg może to wyjaśnić i osądzić.
Były lider Solidarności podkreśla też, że nie wierzy w doniesienia, jakoby ksiądz Jankowski miał być agentem SB. Swoją opinię argumentuje tym, że jego też o to niesłusznie posądzano.
Ja wiem, że i ja miałem kłopoty, i wiem że to jest wymyślona sprawa. I tutaj też może być wymyślona. Tyle rzeczy, ile on zrobił (...) to nie mógł być agent, ja w to nie wierzę (...) Dziwię się, że takie rzeczy wyciągają osiem lat po śmierci, nie dają mu szans na obronę. Z tym się nie zgadzam - dodaje Wałęsa.