Anna Lewandowska wychowała się w rozbitym domu. Jej mama, Maria Stachurska jest cenioną scenografką. Ojciec zaś, Bogdan Stachurski - operatorem filmowym. Kiedy w 2000 roku ojciec porzucił rodzinę. Anna miała zaledwie 12 lat, a jej brat Piotr 10. Z powodu odejścia ojca znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, do tego stopnia, że chodziła w dziurawych butach i nie miała pieniędzy na podręczniki do szkoły.
Nie wspominając już o kosztach emocjonalnych, które były ogromne. Jak ujawnia w najnowszym wywiadzie dla Twojego Stylu, odejście ojca sprawiło, że długo nie potrafiła zaufać żadnemu mężczyźnie.
Rozsypał się mój świat - wspomina Lewandowska. Na szczęście w domu nigdy nie mówiło się źle o tacie. Zostały mi wspomnienia, jak zabierał mnie na plan filmowy, poznawałam aktorów, reżyserów. Kiedy Robert zaprosił mnie do kina, przytulił i mówi: "Ania, jesteś strasznie zdystansowana". I miał rację, wtedy trudno mi było wyobrazić sobie naszą przyszłość. Kiedy jednak pokazałam mamie zdjęcie Roberta, zauważyła, że ma szczery, piękny uśmiech i dobrze mu z oczu patrzy. To mnie ośmieliło. Nikt nie pamięta, że byliśmy wtedy prawie bez grosza. Mieszkaliśmy na Wrzecionie, w małym mieszkanku. Miałam 800 złotych stypendium sportowego, on trochę więcej. Gdy dostał premię w klubie Znicz Pruszków, przyszedł dumny i powiedział, że polecimy do Egiptu. Ja na to, że nie polecę, bo mnie nie stać, a dołożyć sobie do wakacji nie pozwolę.
Na szczęście to już przeszłość. Robert jest obecnie jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy Bundesligi, z pensją szacowaną na 15 milionów euro za sezon plus premie i bonusy, a Ania, dzięki rozkręceniu założonej trzy lata temu firmy HPBA, sprzedającej między innymi markę Food by Ann, znalazła się na 22. miejscu grudniowego rankingu najbogatszych Polek tygodnika Wprost, z majątkiem szacowanym na 204 milionów złotych.
Jednak, jak ujawnia, szacunek do pieniędzy pozostał jej taki sam, jak w czasach, gdy żyła w biedzie.
Patrzę na ceny nawet w sieciówkach - wyznaje. Kiedy byliśmy jeszcze w Poznaniu, miałam babskie marzenie: "Robert, jak ja bym chciała mieć taką markową torebkę". Ale od razu powiedziałam: "Kupimy za jakiś czas". Potem, już w Monachium, koleżanki miały po kilka torebek, pytały, dlaczego ja nie mam, przecież zarabiam. Wyjaśniłam, że mamy umowę z mężem. Ale gdy w końcu ją miałam, jeszcze długo, gdy szłam na spotkania, zostawiałam torbę w aucie. Robert nie mógł zrozumieć: "Dlaczego to robisz, przecież na nią zarobiłaś". Z czasem również z tatą jakoś się ułożyło, chociaż był to bolesny proces. Jak ujawnia Lewandowska, duchowo zbliżyła się do taty podczas ciężkiej i przewlekłej choroby, o której wiedział tylko Robert. Anna do tej pory nie chce ujawnić, na co chorowała.
Gdy przenieśliśmy się do Monachium, bardzo pragnęliśmy mieć dziecko - wspomina w wywiadzie. Życie napisało inny scenariusz, poważnie zachorowałam. Leki, które brałam, robiły spustoszenie w organizmie. Lekarze mówili, że plany posiadania malucha musimy odłożyć. Reagowałam po swojemu: uciekałam, zamykałam się w sobie, szłam na trening i siedziałam w sali trzy godziny, żeby zagłuszyć myśli. To był najtrudniejszy moment w życiu. Robert to czuł, wiedział, co przeżywam. Mówił: "Ania, nie uciekaj". Nie mógł się skupić na boisku. Ukrywaliśmy przyczyny, a media go wtedy nie oszczędzały. W końcu wyszłam z choroby. To był czas, gdy bardzo zwolniłam, analizowałam wszystko, myślałam o tacie. Spotkałam się z nim w zeszłym roku, jak Klara była malutka. Chciałam, żeby poznała dziadka. Gdy ma się doświadczenie niepełnej rodziny, to potem ta twoja staje się najwyższą wartością. Ja dla męża mogę zrobić dużo. Gdyby mi dzisiaj ktoś powiedział, żebym zrezygnowała z kariery, zrobiłabym to.
_
_