Przyjęcie roli w ekranizacji mangi Ghost in the Shell z 2017 roku przysporzyło Scarett Johansson wiele kłopotów. Aktorka wcieliła się w główną bohaterkę, która w oryginale była Azjatką. Reżyser Rupert Sanders zdecydował jednak, że obsadzenie w tej roli Johansson zapewni produkcji oczekiwany rozgłos. Skończyło się skandalem, a fani artystki zarzucili jej, że dla pieniędzy jest w stanie poprzeć rasistowskie wizje reżyserów.
PRZYPOMNIJMY: Scarlett Johansson zagra transseksualnego mężczyznę! "Ona doskonale wie, co robi i to jest nikczemne"
Sanders próbował zaangażować Scarlett także do roli transseksualnego Dante Gilla w filmie Rub & Tub. Decyzja ta wywołała burzę w środowisku LGBT, które zauważyło, że transpłciowi aktorzy są spychani na margines, a reżyserzy nie dają im szansy wcielić się w postaci stworzone wprost dla nich. Johansson ostatecznie wycofała się z projektu:
W świetle ostatnich pytań etycznych dotyczących mojego castingu do roli Dante Gilla, zdecydowałam się wycofać z projektu - mówiła wtedy.
PRZYPOMNIJMY: Scarlett Johansson zaręczyła się. Będzie trzeci ślub?
Aktorka najwyraźniej nie mogła przetrawić fali krytyki, która na nią spadła. W wywiadzie dla magazynu As If odniosła się do poprawności politycznej w branży filmowej i przyznała, że może mieć ona negatywny wpływ na sztukę:
Jako aktorka powinnam być w stanie zagrać kogokolwiek, nawet drzewo i zwierzę, bo to moja praca i jej wymagania. Czuję, że polityczna poprawność to trend w tym biznesie, który powinien mieć miejsce z kilku społecznych powodów. Czasem jest to jednak niewygodne, bo wpływa na sztukę, która powinna być z kolei wolna od ograniczeń.
Między wierszami przyznała również, że dokonując artystycznych wyborów musiała zmagać się z presją społeczną:
Myślę, że społeczeństwo byłoby bardziej połączone, gdybyśmy pozwolili sobie mieć własne uczucia i nie oczekiwali, że inni będą czuć tak jak my.