Lena Dunham jest jedną z tych gwiazd, które budzą wśród opinii publicznej wyjątkowo skrajne odczucia. Jedni uwielbiają aktorkę za jej "oryginalny" sposób bycia, poczucie humoru i dystans do siebie, inni zaś zarzucają jej zdemoralizowanie i chorobliwe wręcz parcie na szkło.
Czegokolwiek by nie mówić o Lenie, trzeba jej przyznać, że do perfekcji opanowała sztukę zwracania na siebie uwagi, a niezaprzeczalna umiejętność autopromocji zapewniła jej rolę w najnowszym dziele Quentina Tarantino, Dawno temu w... Hollywood.
Przyglądając się "dokonaniom" Leny nie da się nie zauważyć, że Dunham kieruje się znaną zasadą "nieważne, co mówią, ważne, aby mówili". W środę na londyńskiej premierze długo oczekiwanego obrazu ambitnej celebrytce po raz kolejny udało się ściągnąć na siebie oczy całego świata. W trakcie pozowania do zdjęć na ściance w doborowym towarzystwie takich gwiazd jak Leonardo DiCaprio, Margot Robbie, Tarantino i Brada Pitta, 33-latka wpatrywała się z urzeczeniem w tego ostatniego, żeby po chwili podejść do niego i na oczach kolegów z planu (oraz tłumu paparazzi) przytulić go i złożyć siarczystego całusa na jego policzku. Wnioskując po minie byłego męża Angeliny Jolie, aktor był - delikatnie mówiąc - zdezorientowany nagłym przypływem uczuć Leny.
Jak nietrudno się domyślić, postawa Amerykanki spotkała się z nieskrywanym oburzeniem internautów. Wiele osób stwierdziło, że swoim niestosownym zachowaniem Dunham dopuściła się molestowania seksualnego, z którym rzekomo tak zaciekle walczy.