Na światło dzienne wychodzą kolejne szczegóły afery "Tęczowy Music Box". Kolejne kobiety deklarują, że w dzieciństwie były molestowane przez Krzysztofa Sadowskiego, muzyka związanego z popularnymi programami muzycznymi dla dzieci.
Jako pierwszy o aferze napisał dziennikarz śledczy Mariusz Zielke. Impulsem do zajęcia się sprawą miały być rozmowy z rzekomą ofiarą pedofila, która została luksusową prostytutką. Kobieta postanowiła wydać swoje wspomnienia pod pseudonimem “Monika M.” i poprosiła Zielkego, żeby został jej ghostwriterem.
Spisałem tę historię w kilku wersjach, licząc na to, że inne ofiary pedofila się ujawnią. Tak powstała książka "Bejbi, historia dziewczyny klasy premium”, w której pierwsza część poświęcona jest molestowaniu bohaterki przez opiekuna-artystę zwanego Koneserem. Napisałem go tak, żeby żadna osoba postronna nie była w stanie rozpoznać sprawcy (celowo robiąc kilka przekłamań), ale żeby był rozpoznawalny dla ofiar - pisał dziennikarz na swoim blogu.
Postanowiliśmy przeczytać wspomnienia "Moniki M.". Książkę otwiera zdanie:
Gdy miałam dziesięć lat, dobrał się do mnie tak zwany przyjaciel rodziny, osoba bardzo znana i wpływowa, która pewnie dostanie zawału, gdy przeczyta tę książkę.
Kobieta twierdzi, że "Koneser" odkrył ją na dziecięcym festiwalu talentów. Przekonał jej matkę, że dziewczynka ma szansę na wielką karierę:
Po występie przyszedł do nas na obiad i bardzo chwalił mamie, że jestem taka dojrzała i wybitnie utalentowana. Zaproponował też, że weźmie mnie do Warszawy i wprowadzi do programu w telewizji, w którym będę występowała przed kamerą i zobaczy mnie cała Polska.
Już wtedy "Monika M.", jak twierdzi, dostrzegła w jego spojrzeniu _**coś, co z jednej strony pociągało, a z drugiej przerażał**o_. "Koneser" , według jej relacji, wiedział jednak, jak uśpić jej czujność. Pilnował, żeby nie wykonywać jakichkolwiek dwuznacznych gestów - nie próbował jej "obłapiać", nie sadzał na kolanach.
Zdobył także zaufanie matki "Moniki M.". Kobieta nie zgodziła się na przeprowadzkę córki do Warszawy, ale przywoziła ją na nagrania programu i bez lęku zostawiała pod opieką "Konesera". Po czwartej lub piątej wizycie w stolicy artysta zaproponował, żeby dziewczynka nocowała w jego willi:
Mieliśmy uczestniczyć w nagraniach dla telewizji w sobotę i niedzielę. "Bez sensu, żebym odwoził ją do pani późno w nocy, a potem rano odbierał. Będzie spać też jeszcze jedna dziewczynka" - mówił.
Mama się zgodziła, chyba nawet przez myśl jej nie przeszło, że może się to wiązać z jakimkolwiek ryzykiem. Koneser był dla niej osobą niezwykle wiarygodną.
Do molestowania miało nie dojść jednak ani tej nocy, ani przez wiele kolejnych miesięcy. Dziewczynka coraz częściej nocowała w domu "Konesera", a on, jak twierdzi "Monika M." czekał na dogodny moment.
Ten nadszedł, jak wspominałam, gdy miałam niespełna dziesięć lat. Byłam jeszcze dzieckiem, ledwie zaczęły rosnąć mi piersi, a może wtedy to jeszcze nawet nie zaczęły, no ale miałam już guziki, jak to nazywał Koneser - opowiada "Monika M.".
Kobieta podkreśla, że trudno jej ułożyć w głowie traumatyczne wspomnienia, jednak wydaje jej się, że, gdy "Koneser" pierwszy raz przyszedł do niej w nocy, nie dotykał jej.
Opowiadał jedynie, że jestem już kobietą, że powinnam wiedzieć, jaki wpływ wywieram na mężczyzn.
Tłumaczył, że występy na scenie nieodłącznie się z tym wiążą, że to jest część nauki, którą mi przekaże i którą powinnam właściwie zrozumieć.(...). Muszę więc właściwie odczytać siebie, swoją kobiecość, poznać tajemnice ciała i im wcześniej się to stanie, im bardziej będę świadoma i mądra, tym lepiej, ale jak z każdą wiedzą tajemną, ona musi pozostać naszym sekretem.
Na słowach miało się jednak nie skończyć. "Koneser", według relacji kobiety, przekraczał kolejne granice - uczył dziesięciolatkę masturbacji, całował ją, dotykał, w końcu nakłonił do seksu oralnego i pełnego stosunku. Do gwałtów miało dochodziłć w domu artysty i biurach, do których miał dostęp.
“Monika M." opisuje, że czuła potem ból duszy i kaca jak po narkotykach. Mimo to nie sprzeciwiała się mężczyźnie.
Uważałam, że jestem mu winna posłuszeństwo i bałam się, że jeśli ktoś się dowie o tym, co robimy, to ja poniosę konsekwencje, wszyscy uznają, że to moja sprawka, że to ja doprowadziłam do wszystkiego takiego dobrego, wspaniałego człowieka.
Z czasem uświadomiła sobie, że wiele innych dzieci mogło mieć podobne do niej doświadczenia.
Przez jego łapy przewinęło się pewnie parę setek dziewczynek, choć oczywiście nie wszystkie próbował uczyć "miłości". Wybierał zwykle te z rozbitych lub patologicznych rodzin.
Nauczyłam się dostrzegać pewne symptomy, jak to, że niektóre dziewczynki nagle znikały albo zachowywały się inaczej niż wcześniej, jakby przeżyły poważny wstrząs i bały się do tego przyznać.
"Monika M." zbuntowała się, gdy zaczęła dorastać. Przestała jeździć na nagrania programu i usiłowała zerwać kontakty z "Koneserem". Ten jednak, jak twierdzi dziewczyna, nie dawał jej o sobie zapomnieć. Kobieta twierdzi, że przez lata starał się ją kontrolować, wysyłał pieniądze, obiecywał pomoc w karierze i sugerował, że może zaszkodzić, jeśli będzie niegrzeczna. Wreszcie wysłał do niej posłańca.
Emisariusz zaproponował, że w zamian za dużą kasę podpiszę różne zobowiązania, żeby nie można było go ścigać - pisze "Monika M.".
Kobieta utrzymuje, że odrzuciła tę propozycję i chce, żeby “Koneser” poniósł odpowiedzialność za swoje czyny:
Ten facet mnie gwałcił i wielokrotnie wykorzystywał seksualnie bez mojej zgody, gdy miałam zdecydowanie za mało lat. Koneser powinien za to zgnić w więzieniu i wszyscy powinni się o tym dowiedzieć.
“Monika M.” twierdzi, że do dziś zmaga się z traumą:
Gdy myślę o Koneserze, wszystko zamiera, więdnie, odbiera mi chęć do życia. Czuję się jak śmieć. Nie chcę żyć, nie chcę mieć nic wspólnego z koszmarem, który mnie nawiedza (...). Nie obarczam go winą za całe moje życie i wybory, sądzę jednak, że w dużej mierze się do tego przyczynił - wyznaje w książce.