W środę do sieci trafiły osobliwe zdjęcia Roberta Śmigielskiego. Seria fotografii przedstawiająca znanego warszawskiego ortopedę, stojącego pod domem Weroniki Rosati zaniepokoiła nie tylko tych, którzy z zapartym tchem śledzą ich medialny konflikt, ale przede wszystkim samą obserwowaną. Osoba z otoczenia aktorki zdradziła, że mama Elizabeth znów zaczęła się zamartwiać zarówno o swoje bezpieczeństwo, jak i córki. Nasz informator zaznaczył, że to nie pierwszy raz, gdy ortopeda dopuszcza się zastraszających zachowań względem Rosati.
Wykonane niedawno zdjęcia zdecydował się skomentować również Śmigielski. W rozmowie z Plejadą wyjaśnił, co naprawdę wydarzyło się feralnego wieczora, kategorycznie zaprzeczając, jakoby miał wpatrywać się w mieszkanie byłej partnerki:
Umówiłem się z moim przyjacielem na Placu Grzybowskim, zresztą często się tam spotykam ze znajomymi - zaczyna. Stałem tam przez piętnaście minut, a nie dwie godziny, jak sugerują media. Skoro ci panowie, którzy robili mi zdjęcia tam stali, to zapewne dokładnie widzieli, że przywitałem się z tym kumplem i poszliśmy do kawiarni. I nie wpatrywałem się w żadne okno, tylko jak rozmawiałem przez słuchawkę z tym znajomym, to patrzyłem do góry. To wszystko - tłumaczy lekarz.
Poirytowany Robert wyraził swoje niezadowolenie z zachowania śledzących go na każdym kroku fotoreporterów i zapewnił, że jest w trakcie omawiania tej kwestii z prawnikami:
Ta sytuacja jest kuriozalna. Rozmawiam z moimi prawnikami, by zgłosić na policję, że ktoś mnie śledzi. Jakim prawem robią mi zdjęcia na ulicy, jak czekam na znajomego pod budynkiem? - oburza się ortopeda.
Śmigielski odniósł się też do środka karnego, który ponoć przeciwko niemu zastosowano:
Nie mam żadnego zakazu poruszania się po Warszawie, takie rzeczy nie obowiązują w Polsce. Mam jedynie zakaz zbliżania się do niej, w dodatku zakaz czasowy, wydany jako zabezpieczenie do czasu rozpatrzenia sprawy na terenie stanu Kalifornia. Weronika nadużywa trochę tego, bo ludzie nie wiedzą, na czym dokładnie polega taki czasowy zakaz zbliżania się. Co więcej, ona nigdy tego zakazu mi nie dostarczyła, choć sąd ją do tego zobowiązał - tłumaczy swoją wersję w rozmowie z portalem.