W najnowszym odcinku Kuchennych Rewolucji Magda Gessler odwiedziła Prudnik. To właśnie tam, na terenie zrewitalizowanych koszar wojskowych znajduje się restauracja "Ukradli talerze". Biznes prowadzą dwaj przyjaciele, Kamil i Daniel. Żaden z nich nie posiada kulinarnego doświadczenia, jednak znużeni dotychczasowymi zawodami postanowili zmienić swoje życie.
Otworzyli więc niewielki lokal w Nysie. Jako że w budynku nie było wystarczająco dużo miejsca na zmywak, właściciele serwowali swoje dania na jednorazowych jadalnych talerzach z otrębów i stąd też oryginalna nazwa. Klientom wyjątkowo przypadła do gustu filozofia lokalu, Kamil i Daniel zdecydowali się więc otworzyć kolejną restaurację pod znanym już szyldem, tym razem jednak w Prudniku.
Ich siłą miało być unikatowe, codziennie zmieniane menu. Oprócz tradycyjnych potraw w ofercie knajpy znalazły się również dania wegetariańskie oraz dietetyczne. Funkcję menedżera objęła siostra Kamila, Monika. Niestety lokal nie cieszył się dużym zainteresowaniem klientów. Jednym z problemów okazał się właśnie brak stałej karty. Niskie obroty przy dużych kosztach utrzymania budynku zmusiły właścicieli do zamknięcia lokalu. Postanowili jednak uruchomić biznes ponownie i powierzyć los "Ukradli talerze" Magdzie Gessler.
Stwierdziliśmy, że jeżeli to nie wypali, to zawijamy interes - przyznała Monika.
Już na samym początku restauratorce nie spodobał się wystrój restauracji oraz niestarannie wykonane menu.
_Zasłony w oknach przypominają kanapę ciotki Halinki, a cała reszta przypomina niezłe kasyno. Obrazki zawsze wiszą tak krzywo? Jakby ktoś się upił._
Najpierw Gessler spróbowała zupy dyniowej podanej w ekologicznym otrębowym talerzu, w której zdecydowanie zabrakło przypraw. Restauratorce zaserwowano również tradycyjną roladę z kaszą i buraczkami, która szczególnie wyprowadziła ją z równowagi.
W życiu nie jadłam tak ohydnej kaszy na tak ohydnym tłuszczu. Tego się nie da zjeść. Nie dwója z minusem, pała - grzmiała Gessler.
Niestety danie kompletnie nie przypadło jej do gustu, co podkreśliła, rzucając nim o podłogę. Po wyraźnej demonstracji swojej dezaprobaty restauratorka opuściła lokal.
Nazajutrz wróciła, aby porozmawiać z właścicielami i podzielić się z nimi swoim pierwszym wrażeniem.
_Nie da się zapomnieć o wczorajszym, naprawdę mi się chciało rzygać. Rolady, okropne. To, co jest, jest niejadalne._
Gessler dała właścicielom szansę na rehabilitację i każdemu z nich kazała przyrządzić polędwiczkę. Jeden z nich miał upiec mięso, zaś drugi usmażyć je na patelni. Chciała tym samym udowodnić, że serwowane przez nich fit-potrawy nie zachwycają swoim smakiem. Chociaż większość ekipy zgodnie przyznała, że smażona polędwiczka była o wiele lepsza, Kamil wciąż upierał się przy ich dotychczasowych metodach.
Ten smak znam, bo tak smakują nasze mięsa - powiedział w obronie upieczonej wieprzowiny.
To jest smak środka do czyszczenia pieca i spalonych resztek jedzenia. Tragedia, to jest trujące - skwitowała Gessler.
Następnie przyszła pora na inspekcję kuchni, na tym polu jednak właściciele nie zawiedli.
Czysto jest bardzo, jest ok - przyznała kreatorka smaku i stylu.
W ramach kolejnego sprawdzianu restauratorka zaprosiła na obiad miejscowych sportowców. Gdy okazało się, że przygotowane dla nich potrawy kompletnie nie miały smaku, Magda Gessler postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i samodzielnie doprawić dania.
Goście byli wyraźnie zirytowani długim czasem oczekiwania na zamówiony posiłek i chcieli nawet opuścić lokal. Cała sytuacja dała się we znaki również obsłudze. Kelnerka Daria nerwowo poganiała właścicieli i tłumaczyła ich przed oczekującymi klientami. Drugi kelner Dawid, na którego cała ekipa wołała "Czosnek", również dał się ponieść emocjom.
Nie no co tu się k***wa dzieje. Chcę moje ryby - krzyknął zirytowany.
Po ponad godzinnym oczekiwaniu goście w końcu otrzymali swoje zamówienia. Niestety mimo tak długiego czasu przygotowań jednemu z nich ostatecznie nie podano drugiego dania.
Wygląda to, jakby banda przypadkowych osób wymyśliła sobie, że zrobi restaurację - podsumowała nieudaną wizytę Gessler.
Następnego dnia restauratorka ogłosiła, że lokal zmieni swoją nazwę na Kantyna "Do stołu marsz!", wyraźnie inspirowaną dawnymi koszarami, na których znajdowała się restauracja. Przygotowania do finałowej kolacji ruszyły więc pełną parą. Zaprezentowano również całkiem nowy wystrój lokalu, który stał się bardziej stonowany i przemyślany, a dekoracje nawiązywały do militarnej historii miejsca. Zaproszonym gościom przypadło do gustu nie tylko odmienione wnętrze, ale również całkiem nowe menu.
Tak zagubionych młodych kucharzy dawno nie widziałam, ale odnaleźli się jak mało kto - przyznała zadowolona Magda Gessler.
Po sześciu tygodniach restauratorka powróciła do lokalu, aby ocenić efekty rewolucji. Okazało się, że odmieniona restauracja nie tylko nie narzekała na brak klientów, ale również utrzymała menu na odpowiednim poziomie.
Jestem zachwycona. Jeśli ktoś jest żądny dobrych smaków, to tylko tu - zakomunikowała światu Magda Gessler.
Oglądaliście?