O sieci klubów ze striptizem Cocomo zrobiło się głośno, kiedy do komend policji w całym kraju zaczęli zgłaszać się mężczyźni, którzy po spędzonej tam nocy budzili się nie pamiętając, co się działo i ze znacznie szczuplejszymi portfelami. Byli pracownicy lokali przyznawali anonimowo, że stosowano tam szereg "trików" mających na celu wyciągnięcie od klientów jak największych kwot. Wiele z nich było mogło stanowić przestępstwa, bo poszkodowani podejrzewali, że podano im pigułki gwałtu. Rekordzista zostawił w poznańskim Cocomo prawie milion złotych. Zobacz: Była tancerka Cocomo: "MIAŁYŚMY ICH OPĘTAĆ, żeby zostawili całe oszczędności!"
Twórca spółki Event, właściciela sieci Cocomo, nie widział w zachowaniu swoich podwładnych niczego nagannego. Jak zapewniał, panowie wchodzili do klubów dobrowolnie, świetnie się bawili i z własnej woli wydawali na tancerki tysiące, a nawet dziesiątki, czy setki tysięcy złotych. Zobacz: Właściciel klubów Cocomo: "CZY JA SIĘ BOJĘ? BOGA SIĘ BOJĘ". Jednak po serii kompromitujących wydarzeń nazwa Cocomo zniknęła z rynku, a zastąpiło ją kilkanaście lokali o różnych nazwach - jak np. Desire, Princess czy One Night. Metody pozyskiwania klientów pozostały jednak takie same.
Teraz właściciel klubów ma kolejny problem. Pozywają go bowiem... jego byłe pracownice. 48 kobiet złożyło we wrocławskiej prokuraturze wniosek o jego ściganie - twierdzą, że jest im winny kilkeaset tysięcy złotych zaległych pensji. Są wśród nich zarówno tancerki, jak i kelnerki oraz "selekcjonerki", które pracowały w lokalach w całej Polsce. Zarabiały po tysiąc złotych tygodniowo, a to dzięki, jak twierdzą, naciąganiu bogatych klientów.
Ustalaliśmy, czy klient ma pieniądze, gdy płacił za wejście. Potem podchodziła do niego kelnerka, która sprawdzała, czy płaci gotówką, czy kartą. Jeśli kartą, to zwracaliśmy uwagę, czy była złota, platynowa, zagranicznego banku. Ważna była też narodowość klienta. Najbardziej pożądani są Skandynawowie i Brytyjczycy. Nie liczą się z pieniędzmi - wspomina w rozmowie z Gazetą Wyborczą jedna z pracownic, która złożyła zawiadomienie.
Tancerka z Wrocławia opisała z kolei sposób naciągania mocno nietrzeźwych mężczyzn: Gdy klient jest już podpity, proponuje mu się taniec prywatny. To kosztuje tylko 120 zł, trwa jedną piosenkę. Tancerka proponuje, że zostanie dłużej, jeśli klient kupi szampana. Nie mówi się mu, że kosztuje 1490 zł. Jak gość jest ostro pijany, to każe się powtórzyć operację, że niby PIN był nieprawidłowy. I płaci kolejne 1490 zł. Jak stoi nad nim fajna dziewczyna z gołymi cyckami, to żaden nie spojrzy na wyświetlacz czytnika.
Selekcjonerka dodaje, że polecenia "oskubania" bogatych i pijanych klientów zawsze pochodziły od szefostwa:
Do naszego klubu trafiali już mocno podpici. Wtedy serwowano im podwójne drinki albo polewano za darmo. Klientem się zajmowano, dopóki nie skończyła mu się kasa na koncie. Decyzję, ile z kogoś wycisnąć, zawsze podejmowała centrala. Padało polecenie, np. "kasować do 50 tysięcy" albo "golić gościa ile wlezie, do spodu.
Dodajmy, że wciąż toczą postępowania w sprawie Cocomo. W tej chwili w całym kraju jest ich około 50.