W maju tego roku minie już 15 lat odkąd córka Ewy Błaszczyk, Ola niefortunnie zakrztusiła się tabletką i zapadła w śpiączkę. Ta tragedia stała się przyczynkiem do założenia przez aktorkę kliniki Budzik, w której leczy i wybudza się inne dzieci. Chociaż stan Oli nie ulega poprawie, Błaszczyk nie pokazuje swojego cierpienia w mediach.
Właśnie ukazała się jej książka Lubię Żyć, w której opowiada o pasji pomagania i życiu dla innych.
Ewa Błaszczyk udzieliła wywiadu Gazecie Wyborczej. Opowiada w nim o życiu po śmieci męża, Jacka Janczarskiego i walce z depresją. Ona także przyznała się do bolesnej choroby, która nie pozwoliła jej normalnie funkcjonować. Receptą okazała się właśnie fundacja:
Nie wiedziałam nawet, jak się nazywam, jak mam na imię, jaką mam płeć - wspomina Błaszczyk. W książce napisałam, że ktoś zawiesił kwiaty na furtce do mojego domu i ja dałam je córce gosposi, ponieważ do głowy mi nie przyszło, że one są dla mnie. Bo mnie nie było przecież. A potem nagle stopklatka - organizujemy fundację.
Aktorka przyznaje, że czasami kłopoty z Olą przerastają nawet ją, ale stara się nie przenosić ich na relacje z innymi ludźmi:
Mam w sobie akceptację tego, co się dzieje wokół mnie, i zawsze to miałam. Taki gaz, żeby się działo, działo, działo. Dla mnie największą karą jest bezradność, która blokuje działanie i kreowanie czegoś nowego. To potworna kara, z którą nic nie można zrobić. Czas płynie, a ja się męczę. (...)
Jestem też bardzo krucha. Ale nie mogę dopuścić, żeby jakaś klątwa, muł mnie oblepiły. Staram się poruszać po świecie na powierzchni ziemi, nie zapadając się po biodra w bagno. Bo i tak potrzebuję do każdego kroku dziesięć razy więcej energii niż w takim normalnym życiu - dodała.
Błaszczyk przyznaje, że ciężkie przeżycia zaważyły na stosunkach z drugą córką, Marianną. Aktorka musiała bardzo uważać, żeby nie stać się nadopiekuńcza. Na szczęście nauczyła się odreagowywać swoje emocje na planie filmowym i w scenie teatralnej. We wszystkim pomaga jej optymizm i wiara w to, że wszystko dobrze się skończy.