Gdy Hanna Lis odeszła z Polsatu w geście solidarności ze zwolnionym Tomaszem Lisem, początkowo nikt nie chciał jej zatrudnić. Ostatecznie pomocną dłoń wyciągnęła TVP. Ówczesny prezes, Andrzej Urbański, wspomina to spotkanie z mieszanymi uczuciami. Jak ujawnia w książce Beaty Modrzejewskiej Prezesi. Oni rządzili TVP, mimo że Lisica pracowała w telewizji od lat, nadal nie umiała chodzić.
Wojtek Pawlak, szef Dwójki, zaproponował mi, żebym zatrudnił Hannę Lis. W restauracji Zielnik na Mokotowie spotkałem się z Lisową, którą pierwszy raz na oczy widziałem w realu - wspomina Urbański. Kobieta piękna, ale zimna jak lodowiec, który zatopił "Titanica". Rozmawialiśmy więc i nagle Hanna Lis mówi, że może zamiast niej zatrudniłbym jej męża Tomasza Lisa. Oniemiałem. Ja na to do niej: "Czy pani wie, co mówi?". A ona: "Tak. On tego bardziej potrzebuje".
To było później i z kłopotami, bo chciała przejść z częścią ekipy Polsatu. Rozmowy się przedłużały, a bardzo chciałem ją zatrudnić. Potem zmieniliśmy scenografię i okazało się, że dziennikarze muszą chodzić, a nie stać czy siedzieć. Jak Lisowa się przeszła po studiu i ja to obejrzałem, to ją wezwałem i powiedziałem: "Słuchaj, dziecko, ale ktoś cię musi nauczyć chodzić" i zażądałem dla niej choreografa. Ona ma osobowość, jest dobrą dziennikarką. Trzeba tylko ją ocieplać na wizji za pomocą różnych sztuczek, bo wieje takim chłodem, że nie życzę nikomu.
Zatrudnienie Lisicy okazało się w praktyce kłopotliwe. Wytrzymała w pracy tylko rok. Wiosną 2009 wyleciała dyscyplinarnie z pracy za nieprzeczytanie zdania, stawiającego w złym świetle kandydatkę PO do Parlamentu Europejskiego.
Mąż wprawdzie nie odwzajemnił jej się za lojalność i nie zrezygnował z pracy w TVP, ale napisał sobie na t-shircie "Haniu, jestem z ciebie dumny".