Kamil Durczok nadal walczy o wizerunek z pomocą znanego prawnika i wynajętej firmy PR-owej. Po opublikowaniu wyników śledztwa przeprowadzonego przez TVN natychmiast odszedł z pracy. Jego adwokat podkreśla jednak, że pracodawca w oświadczeniu nie wskazał winnego. Ma być to dowód, że Kamil jest niewinny. Jak już pisaliśmy, aby tu udowodnić, dziennikarz przebadał się wykrywaczem kłamstw, odpowiadając na pytania ułożone przez jego prawnika. Jak chwali się dziś mecenas w rozmowie z Wirtualną Polską, test wykazał, że Durczok nie znęcał się psychicznie nad pracownikami. A przynajmniej że nic takiego nie pamięta.
Chcieliśmy w ten sposób udowodnić, że "Wprost" opublikował nieprawdę, pisząc o molestowaniu "znanej dziennikarki". Pytania do pana Durczoka były bardzo konkretne i nie pozostawiają wątpliwości, że w jego pamięci nie ma faktów, które zarzuca mu tygodnik - mówi prawnik Durczoka, Jacek Dubois.
W pozwie przeciwko Wprost Durczok domaga się 2 milionów złotych odszkodowania. Prawnik wyjaśnia, dlaczego kwota jest aż tak wysoka:
To równowartość szkody, jaką poniósł mój klient. Tygodnik podjął bezprecedensowe celowe działania, zmierzające do zniszczenia pana Durczoka. Podano nieprawdziwe, szkalujące informacje i umieszczono wizerunek mojego klienta na okładce gazety. Jej sprzedaż w stosunku do poprzedniego numeru wzrosła o 66 proc. W efekcie tych działań mój klient stracił pracę i zamiast pracować musi teraz bronić swojego dobrego imienia.
Co o tym myślicie?
Dobrym "wykrywaczem" byłoby na pewno poddanie się testom na obecność wybranych narkotyków. Ponieważ Durczok na pewno nie brał kokainy, nie powinien się ich obawiać. Udowodniłby wtedy, że "biały proszek" nie należał do niego.