Prawnik, reprezentujący Kamila Durczoka, złożył już pozew przeciwko tygodnikowi Wprost, domagając się przeprosin i 2 milionów złotych. Chodzi o pierwszą publikację tygodnika, czyli relację "anonimowej", molestowanej przez szefa dziennikarki. Wprawdzie nazwisko Durczoka tam nie padła, jednak wszyscy domyślili się, o kogo chodzi. Dlatego, zdaniem Durczoka, należą mu się pieniądze.
Do pozwu kancelaria dołączyła wyniki badania na wykrywaczu kłamstw. Durczok odpowiadał na pytania, czy kogoś molestował, mobbingował lub powiedział komuś, że "nie ma majtek pod dżinsami". Na wszystkie pytania dziennikarz odpowiedział przecząco i maszyna ponoć potwierdziła, że nie kłamie. A w każdym razie że niczego takiego nie pamięta.
To, jak się okazuje, nie jedyne pytania, na które odpowiedział Durczok.
Jak informuje Super Express, zapytano go także, czy kiedykolwiek zrobił coś, czego się wstydzi, żałuje, czy kogoś oszukał, skrzywdził, a także czy... popełnił wykroczenie lub przestępstwo, o którym nie wie policja. Na wszystkie te pytania Durczok odpowiedział twierdząco.
To były pytania pomocnicze. Dotyczyły w zasadzie całego życia pana Durczoka. Kto z nas odpowiedziałby na nie inaczej? - pyta retorycznie adwokat Durczoka, mec. Jacek Dubois. To "Wprost" będzie musiał w sądzie udowodnić, że napisał prawdę. My twierdzimy, że zdarzenie z opisywaną dziennikarką zostało wymyślone, że jest nieprawdziwe.
Może powinien poinformować policję o tym przestępstwie? Dlaczego nie doradziła mu tego jego firma PR-owa?