32-letni Martin Shkreli zdobył fortunę i złą sławę dzięki grze na giełdzie i interesom z firmami farmaceutycznymi. W końcu sam założył jedną z nich. Zajmuje się teraz skupowaniem praw do różnych leków. Zarobił dzięki temu miliony dolarów. Jako prezes firmy farmaceutycznej Retrophin wykupił między innymi prawa do leku Daraprim, którego cenę podniósł natychmiast o... 5500 procent. Niedawno jedna tabletka leku kosztowała 13,5 dolara, teraz chorzy muszą płacić za nią aż 750 dolarów.
Daraprim istnieje na rynku od kilkudziesięciu lat i służy chorym na toksoplazmozę - chorobę pasożytniczą, która powoduje osłabienie odporności. Szczególnie narażone są na nią osoby po przeszczepach, pacjenci w trakcie chemioterapii lub chorzy na AIDS. Shkreli wpadł na pomysł na biznes - wykupił prawa do leku i chce zarobić na nim fortunę. Młody biznesmen tłumaczy, że podniósł cenę Daraprimu... dla dobra pacjentów:
Jego wpływ na cały system opieki zdrowotnej był znikomy. Moja firma chce użyć zarobionych pieniędzy na opracowanie lepszych metod leczenia toksoplazmozy z mniejszą liczbą skutków ubocznych. Dotychczasowy producent sprzedawał go po kosztach i na nim nie zarabiał. A co za tym idzie - nie był on udoskonalany. Jego skuteczność to tylko 80 proc. i boimy się, że pierwotniak, który roznosi toksoplazmozę, ewoluuje i stanie się odporny na Daraprim - wyjaśnia.
Z biznesmenem nie zgadzają się lekarze, którzy przyznają, że te tłumaczenia mają tylko ukryć fakt, że Shkreli chce zarobić fortunę na zdesperowanych chorych. Toksoplazmowa nie jest ich zdaniem chorobą, która wymaga tak "udoskonalonego" leku.
Podwyżka cen spowodowała, że producentom nie opłaca się trzymać Daraprimu w magazynach. Shkreli jest jednak niewzruszony. To nie pierwsza taka jego decyzja na rynku leków. Kilka lat temu firma Retrophinie podniosła o 2000 procent cenę tabletek zażywanych przez chorych na nerki.
Sam biznesmen niczym się nie przejmuje i liczy już zyski. Kocha wolny rynek.