Jarosław Kret lubi być uważany za oryginała i ekscentryka. Często chwalił się w wywiadach, że nie uznaje ani nie przestrzega konwenansów takich jak np. dawanie prezentów. Opowiedział o tym w pamiętnym wywiadzie dla Vivy po rozstaniu z Agatą Młynarską: Ja w ogóle jestem inny. Nie znoszę stereotypów. Świąt na przykład, uroczystości rodzinnych. Nienawidzę ani dawać ani brać prezentów tylko z tego powodu, że jest taki obyczaj. Rezygnuję ze sztuczności. Dlatego nie byłem na przykład na ślubie siostry Agaty. Zresztą pojechałem wtedy do Brukseli. Ja jestem dzieckiem natury, żyję tak, jak mi podpowiada moje wnętrze, intuicja.
Polecamy: "Muszę poradzić sobie sam ze sobą"
Ostatnio na szczęście trochę przystopował z wyznaniami, jednak niedawno znów mu puściły nerwy. Kreta zdenerwowały obyczaje panujące w polskich restauracjach. Okazuje się, że pogodynek nie jada obiadów.
Nie cierpię obiadów - wyznaje w dzisiejszym Fakcie. Mój ból polega na tym, że gdziekolwiek jestem w Polsce w godzinach południowych, to nie zjem ani jajecznicy, ani omletu. U nas jest dziwny zwyczaj, że to jest pora obiadu. I nieraz widzę obrazę w knajpie, kiedy po południu proszę o jajecznicę czy omlet. Słyszę wtedy: my śniadań już nie podajemy. Na Boga, omlet czy jajecznica to nie śniadanie! Czy tak trudno jest wbić pięć jajek na patelnię?
Na szczęście wszędzie poza Polską jest pod tym względem lepiej.
Pamiętam, jak w jakiejś małej miejscowości w Portugalii zapytałem o sery, których nie było w karcie. Pani kazała mi poczekać, sama się ubrała, poszła do sklepu, kupiła sery, przyniosła i naprawdę nie zrobiła z tego żadnego problemu - wspomina pogodynek.