W ubiegłą niedzielę w warszawskim kościele św. Anny miał miejsce głośny "incydent" - w czasie odczytywania listu biskupów polskich apelujących o zaostrzenie ustawy aborcyjnej w Polsce ze świątyni demonstracyjnie wyszła jedna z kobiet. Podobne akcje miały miejsce również w innych miastach.
Kobietą, która krzycząc opuściła kościół św. Anny była Anna Zawadzka, działaczka ruchów LGBT. Została zaproszona do wczorajszego wydania programu Andrzeja Morozowskiego w TVN24, Tak jest. Miała tam dyskutować z księdzem Kazimierzem Sową. Trudno jednak nazwać to dyskusją, bo Zawadzka odmawiała odpowiedzi na pytania.
Nie mogę mówić na ten temat, bo zostały mi postawione zarzuty prokuratorskie - stwierdziła zapytana o to, czy chodzi do kościoła regularnie. Ale nie słyszałam, żebyśmy złożyli hołd lenny Watykanowi. Nie jest możliwe, żeby Kościół katolicki decydował o prawie w Polsce. Księża sieją nienawiść do feministek, homoseksualistów, genderu. A sami są przecież genderem - dodała.
Morozowski próbował moderować rozmowę i zadawać pytania.
Pani Anno, czy zastosuje się pani do reguł obowiązujących w tym programie czy nie? - pytał. To jest mój program, regułą tego programu jest to, że ja zadaję pytanie. W takim razie dziękuję bardzo.
Dziennikarz zakończył program po nieco ponad 8 minutach.
Zawadzka na swoim profilu na Facebooku napisała później, że żałuje swojego występu w TVN24, ale nie godzi się na dyskutowanie o aborcji z księdzem.
W przyszłości będę grzecznie odpowiadała na pytania prowadzącego i nie zająknę się nawet, gdy po raz kolejny jako eksperta od aborcji dane medium postanowi wybrać kapłana, najbardziej świadomego człowieka, co czuje kobieta, kiedy nie może dokonać aborcji i urodzi dziecko, a potem - często samotnie, bo rzadko zdarza się, że wespół z ojcem - będzie wychowywała je, wożąc na kosztowne rehabilitacje i ustawiając się w kolejce systemowej opieki medycznej. Za słabo wypadło moje stanowisko, że reprezentant Kościoła Katolickiego nie jest osobą merytoryczną do zabierania głosu w sprawie TWORZENIA PRAWA ABORCYJNEGO w Polsce – napisała. Powinnam to powtarzać jak mantrę i nie dać ponieść się emocjom.