Wiosna tego roku okazała się wyjątkowo trudna dla Anny Wyszkoni. Pod koniec marca jej partner i menedżer Maciej Durczak odwołał zaplanowane koncerty i zapowiedział, że piosenkarka wróci na scenę dopiero z początkiem maja. Pojawiły się pogłoski o jej chorobie, jednak Wyszkoni nie chciała komentować tych informacji. Ignorowała telefony od dziennikarzy, a Wielkanoc spędziła z partnerem w Indonezji, pozostawiając w Polsce 12-letniego syna i 4-letnią córkę.
Dopiero pod koniec maja, na SuperHit Festiwalu w Sopocie 35-letnia Wyszkoni przyznała, że przez ten czas zmagała się z ciężką chorobą. Nie chciała mówić, na co chorowała. Durczak ujawnił, że wspomniała o tym tylko dlatego, że chciała podziękować fanom za okazane w trudnych chwilach wsparcie.
W rozmowie z tygodnikiem Na żywo piosenkarka przyznaje, że z perspektywy czasu trochę żałuje, że w ogóle poruszyła ten temat.
Zawsze jestem szczera, nawet na scenie. W przypływie emocji powiedziałam, że mam za sobą trudny czas. Nie planowałam tego, wyszło spontanicznie - wspomina artystka. Czułam, że moim fanom należy się słowo wyjaśnienia, bo kilka koncertów musiałam odwołać. Nie chcę mówić o szczegółach, przynajmniej nie teraz. Kiedyś przyjdzie taki czas, że o tym opowiem.
Podobno jednak sytuacja była tak poważna, że Wyszkoni przeżyła chwile załamania. Zwłaszcza gdy nie było wiadomo, czy jeszcze będzie mogła śpiewać.
Teraz jest już wszystko w porządku - zapewnia piosenkarka. Kiedy się o tym dowiedziałam, nie byłam sama. Miałam wokół siebie ludzi, którzy mnie wspierali. Teraz jestem o wiele silniejsza. Cieszę się, że znów mogę występować. Idę do przodu, nie oglądam się za siebie. Nauczyłam się brać życie pełnymi garściami.