Jesienią ubiegłego roku głośno było o doktorze Marku Bachańskim z Kliniki Neurologii i Epileptologii, który został zwolniony dyscyplinarnie za leczenie ciężko chorych dzieci medyczną marihuaną. Choć oficjalnym powodem zwolnienia lekarza było "narażenie placówki na straty finansowe", władze wydały zakaz kontynuowania przez Bachańskiego terapii, argumentując, że... "nie podał szczegółowych informacji na ten temat".
Co prawda leczenie za pomocą medycznej marihuany zalegalizowano w Polsce ponad rok temu, ale zanim chore dziecko otrzyma lek, może upłynąć nawet kilka miesięcy. Substancje te nie trafiają bowiem bezpośrednio do aptek, tylko są sprowadzane na wniosek lekarza. W przypadku ciężko chorych dzieci czekanie na niezbędny lek okazuje się wyrokiem śmierci.
Taki los spotkał 4-letnią Olę Janowicz, która cierpiała na zespół Westa - szczególny rodzaj padaczki odpornej na leki. Co prawda Ministerstwo Zdrowia zezwoliło na leczenie dziewczynki za pomocy kannabinoidów, ale zanim Ola otrzymała lek, zmarła. Zabrakło jej trzech tygodni.
Od tamtej pory mama Oli, Paulina Janowicz, robi wszystko, by ludzie dowiedzieli się o absurdalnej sytuacji, na jaką skazani są rodzice i ich dzieci. W rozmowie z nami opisuje, że leczenie Oli trwało ponad dwa lata, ale póki nie zdecydowano się na terapię doktora Bachańskiego, nie odnotowano żadnej poprawy:
Oleńka dostawała pięć leków na raz jednocześnie. Była leczona wszelkimi możliwymi sposobami, medycyną chińską, homeopatią, łapałam się wszystkiego. Niestety nic nie pomagało - mówi Paulina Janowicz. Trafiliśmy do doktora Bochańskiego. Leczył ją olejami z konopi siewnych, na tamtą chwilę nikt o tym nic nie wiedział. Było to niesprawdzone. Zauważyłam, że natychmiast była poprawa, mniej ataków padaczki. Kupiłam to w Holandii, to coś pomogło. To było niesamowite. Terapia THC była wymagana, bo leczenie olejami nie było wystarczające.
Janowicz nie chciała zdobywać leku nielegalnie, bojąc się o konsekwencje swojej decyzji. Mama Oli podkreśla, że gdyby nie opieszałość polityków, jej córka by żyła. Niestety, decyzje podejmowane są poza rodzicami, a politycy nie przejmują się ich losem:
Procedury zabiły moje dziecko, stworzyli je politycy - mówi. Walczymy, żeby jak najszybciej skrócić termin oczekiwania na lek, który ratuje życie. Zostaliśmy oszukani, medialnie ogłoszona refundacja w marcu tak naprawdę doczekała się czterech pacjentów, w tym jedna moja Ola, która zmarła. Te dzieci otrzymały refundację, ale nie otrzymały leku. Jarosław Kaczyński jest nam przychylny, wyraził chęć wsparcia. Tydzień po tej rozmowie ogłoszona została refundacja. Prócz tego nie dzieje się nic. Pacjenci nadal czekają na leczenie. Państwo dziwi się nam, czego oczekujemy. Jest import, ale to docelowe skazywanie pacjenta na śmierć. Czym więc jest sześć miesięcy czekania na lek? Jako matka dziecka chorego, które zmarło nie doczekawszy się leku, ja tego nie rozumiem. Czemu ktoś zgadza się jawnie na to, żeby umierali najmłodsi pacjenci? Chyba pieniądz rządzi światem niestety.
Czy po tej tragedii coś się wreszcie zmieni? Zobaczcie nasz wywiad:
