Krystyna Janda, podobnie jak wiele znanych Polek, zaangażowała się w protesty przeciwko planowanemu całkowitemu zakazowi przerywania ciąży. Projekt ustawy, który wprowadza nieznane systemowi prawnemu pojęcie "morderstwa prenatalnego", przewiduje karę pięciu lat pozbawienia wolności dla kobiety, która nie tylko zdecyduje się na aborcję, ale po prostu straci ciążę. Według prowadzonych od lat statystyk, poronieniem kończy się od 10 do 15% ciąż. Aktywiści organizacji "Stop Aborcji" domagają się rodzenia dzieci z gwałtu lub kazirodztwa oraz skazanych na śmierć w ogromnym cierpieniu, a także donoszenia ciąż zagrażających życiu i zdrowiu matki.
Najbardziej z planów wsadzania kobiet do więzienia cieszy się profesor Bogdan Chazan, który co prawda przez kilkadziesiąt lat nie widział nic złego w przerywaniu ciąży, na starość jednak postanowił uspokoić swoje sumienie - karaniem, kalectwem i śmiercią tysięcy kobiet. Zobacz: Chazan: "Obowiązkiem lekarza jest poinformowanie rodziców o chorobie dziecka?! To kuriozalne!"
Janda, która zapowiedziała dzisiaj, że włączy się do jednodniowego "Strajku Kobiet Polskich", gościła rano w Radiu Zet. Aktorka tłumaczyła, dlaczego postanowiła zaangażować się w działania ruchów takich jak Dziewuchy dziewuchom.
- Rozumiem, że pani chciałaby zwrócić uwagę na ustawę aborcyjną i to, jak bardzo bez kobiet ona się decyduje - mówi Konrad Piasecki.
- Tak, dokładnie, że kobiety są całkowicie pominięte. Nikt z nimi nie rozmawia, nikt je nie pyta o zdanie, a co więcej, strasznie mnie boli ta niesolidarność kobiet, to znaczy właśnie to, że jak zobaczyłam, jak głosowano w sejmie, to mną aż po prostu zatrzęsło. Pomyślałam sobie, że te proporcje są jednak niewiarygodne - mówiła Janda.
- Ale nie rozumie pani, że kobiety mogą w tej sprawie, no która jest sporem ideologicznym, sporem etycznym, sporem moralnym, mieć różne zdanie?
- Tak, oczywiście, że to rozumiem.
- I to zdanie się wyraża w głosowaniu.
- Tak, oczywiście. Tylko że wydało mi się to zbyt bezwzględne, że akurat ten projekt, to zaostrzenie tego, jakby wszystkie kobiety w Polsce się pogodziły z tym, że ta ustawa jest dość ostra, w Polsce jest ostra, była ostra i zaostrzenie jeszcze tego i skazanie kobiet na tak bezwzględne rygory, wydało mi się jakieś niepojęte, zupełnie niepojęte. I nawet jeżeli ktoś ma zupełnie inne przekonanie, to jednak powinien myśleć o masie, o wszystkich kobietach, o ich sytuacji.
Janda wspominała, że w młodości zmuszona była do dwukrotnego przerwania ciąży, która bezpośrednio zagrażała jej życiu. Trafiła do szpitala w bardzo poważnym stanie. Jeżeli nastąpi oczekiwana przez skrajną prawicę zmiana prawa, w takich przypadkach kobiety mogą być realnie narażone na śmierć:
- Uświadomiłam sobie, że dwa razy w życiu byłam w takiej sytuacji, że gdyby mi nie pomogli lekarze właśnie z ciążą to bym nie żyła. Dzisiaj, gdybym i się to zdarzyło, to by mnie już nie było od 80. roku na świecie. I zdałam sobie z tego sprawę - tłumaczyła. Dlatego że lekarze uratowali mi życie. A dzisiaj według tej ustawy, nikt by mi, znaczy pewnie by mi ktoś może jakoś po cichu pomógł, mam nadzieję, ale gdybym chciała działać zgodnie z tym prawem, to bym prawdopodobnie nie żyła. Moja ciąża była zagrożeniem życia. Ale według tej, jak przeczytałam dokładnie tę nowelizację ustawy, dzisiaj by mnie lekarz nie ratował.
- A wtedy musiała pani podejmować dramatyczną decyzję?
- Podejmowałam bardzo dramatyczną decyzję, bardzo dramatyczną. Po pierwszym dziecku bardzo długo nie mogłam mieć dzieci. I zdarzyła się ciąża, która po prostu niestety wymagała natychmiastowej [interwencji] i to jeszcze był tak dramatyczny moment, że wsiadałam do samolotu, kiedy zemdlałam. Przewieziono mnie na Inflancką i tam lekarze natychmiast, bo już było rozlanie, zatrucie, ale gdyby to mi się zdarzyło tak żebym się gdzieś, to ja… I miałam drugi raz podobną sytuację i myślę, że to mnie jakby dopiero, jak sobie to przeczytałam, uświadomiłam dokładnie, co to znaczy, te zapisy (...) - wspominała Janda i dodała, że nowelizacja umożliwi wszczęcie śledztwa w sprawie każdego poronienia. I teraz, jakby ta świadomość, że jeżeli cokolwiek się stanie, nie wiem, siądę na zimny kamieniu i poronię, bo tak się może zdarzyć i będę oskarżana o to, że nieumyślnie zamordowałam dziecko, ponieważ powstaje ten termin "morderstwo prenatalne", nie mówiąc już o tym, że rodziłam dzieci, z kolei moich synów, kiedy miałam 39 i 41 lat. To była wyczekana ciąża. To była taka naprawdę, kiedy zaszłam w ciążę lekarze natychmiast mnie poprosili, powiedzieli, że mam tyle lat, że muszę absolutnie zrobić badania prenatalne. Ponieważ niebezpieczeństwo urodzenia dziecka chorego jest naprawdę bardzo duże w tym wieku. I pamiętam, że wtedy badania prenatalne w Polsce były robione w czwartym miesiącu ciąży, na wyniki czekało się do piątego miesiąca. Gdybym dostała te wyniki w piątym miesiącu ciąży to nie znam kobiety, która by się zdecydowała na aborcję, ja w każdym razie bym się nie zdecydowała i dlatego lekarze mnie wezwali i powiedzieli, że muszę natychmiast pojechać gdzieś do Berlina. I pojechałam do Berlina, najbliżej, weszłam do szpitala i zrobiłam badania prenatalne w trzecim tygodniu, czy na początku czwartego tygodnia ciąży i już pięć dni później przysłano mi pismo i wykluczono 72 choroby, ale takie, które naprawdę zagrażały życiu tego płodu. I zrobiłam tak i w jednym i w drugim przypadku.
Przypomnijmy, że obywatelski projekt liberalizacji ustawy aborcyjnej, podpisany przez ponad 200 tysięcy osób, przepadł w pierwszym głosowaniu - chociaż Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało, że żadna ustawa zgłoszona przez komitety obywatelskie nie może od razu trafiać do kosza. Projekt całkowicie zakazujący przerywania ciąży będzie teraz omawiany w sejmowej komisji zdrowia.