Od wczoraj fani Kardashianek żyją informacją o napaści na Kim w paryskim apartamencie. Celebrytka została siłą obezwładniona, zamknięta w łazience i okradziona z biżuterii wartej kilkanaście milionów dolarów.
Natychmiast po kradzieży pojawiły się spekulacje na temat braku ochrony celebrytki, która w swoim hotelowym apartamencie przetrzymuje takie kosztowności. Zwłaszcza, że kilka dni wcześniej została zaatakowana przez dowcipnisia, który chciał pocałować ją w pupę.
Niestety, w chwili, gdy napastnicy wtargnęli do mieszkania, ochroniarza Kim, Pascala Douviera, nie było przy niej. Przebywał wtedy z Kendall i Kourtney w klubie, w którym bawiły się siostry celebrytki. Kim nie ma ponoć żalu do swojego pracownika. Podobno "czuła się w swoim apartamencie bezpieczna".
Jak to jednak możliwe, że francuskim złodziejom udało się okraść najpopularniejszą celebrytkę świata?
Śledczy są przekonani, że przestępcy zostali poinformowani o okolicznościach pobytu Kim w paryskim apartamencie przez obsługę hotelu lub kogoś z otoczenia Kardashian.
Swoje zdanie na ten temat ma również Steve Sanulis, który ochraniał małżeństwo Westów podczas ich pobytu na nowojorskim Tygodniu Mody:
Niestety, jedyną osobą, którą należy winić za ten incydent jest Kim Kardashian - powiedział w wywiadzie. Ma dziesiątki milionów w biżuterii, a nie potrafi opłacić jednego, porządnie uzbrojonego ochroniarza? To powinien być dla niej sygnał.
Według Stanulisa ochroniarz rodziny Kardashianek, Pascal, choć jest wykwalifikowanym profesjonalistą, nie nosi przy sobie broni palnej.
Włamywacze musieli skądś wiedzieć, że w apartamencie nie ma ochroniarzy. Skąd mogli to wiedzieć? Albo byli szczęściarzami, albo zostali przez kogoś dokładnie poinformowani.
Kim opuściła Francję prywatnym samolotem w poniedziałek. Całkowita wartość skradzionych przedmiotów wciąż jest wyceniana.
http://www.pudelek.pl/artykul/98719