Natalia Lesz nagrała już dwa teledyski do piosenki In Love, w których postanowiła poruszyć temat sponsoringu w show biznesie. Jak wyjaśnia w rozmowie z Faktem, zna sprawę z doświadczenia. Zresztą nie po raz pierwszy wraca do tych niemiłych wspomnień.
Na szczęście, będąc córką milionera, nie musiała korzystać z takich propozycji, Twierdzi jednak, że zjawisko jest dość powszechne.
Funkcjonując przez dłuższy czas w show biznesie i podróżując między USA i Polską, byłam świadkiem różnego typu sytuacji, których nie akceptowałam, a które - wydaje mi się - wciąż są tematem tabu. Dziewczyny, które się zgadzają na tego typu relacje, często nie mają świadomości, jak bardzo negatywnie takie zjawiska mogą wpłynąć na ich psychikę. Nie powinniśmy przymykać oczu i mówić, że to normalne. To nie jest normalne i nie powinno mieć miejsca. Nie chcę mówić o konkretnych przykładach. Każda relacja, która wpływa na nas destrukcyjnie, która uwłacza kobiecej godności, jest z natury zła. Byłam w sytuacjach, które nie były dla mnie komfortowe i wiedziałam, do czego to zmierza. Natychmiast się z nich wycofywałam i na tyle mnie to dotyczy. Takie propozycje występują jednak w każdej pracy. Dziedzina zawodowa nie ma tu większego znaczenia.
Lesz zapewnia przy okazji, że tylko na początku korzystała z pieniędzy ojca, a potem już radziła sobie sama. I że jego fortuna jest dla niej "obciążeniem":
Jako 17-18 latka w USA miałam jeszcze pomoc rodziców - wspomina w tabloidzie. Potem, na studiach pracowałam w stacji WNBC, byłam nauczycielką w szkole amerykańsko-polskiej, uczyłam tam wokalu i aktorstwa. Koncertowałam w Los Angeles w klubach. Od czasu do czasu rodzice mi pomagali, ale czy było mi łatwiej? Dziś mogę powiedzieć, że to, iż jestem postrzegana przez pryzmat sukcesu mojego ojca, jest dla mnie obciążeniem - żali się Natalia. Wiem, muszę 3 razy ciężej pracować. Powiedzmy sobie szczerze - do wieloletniej kariery w show biznesie trzeba mieć głowę na karku, sama ładna buzia cudów nie zdziała. Wiadomo jak jest z urodą czy młodością - dziś jest, jutro trochę mniej. Jeśli za urodą nic nie stoi, ludzie to wychwycą. Może lepiej o to pytać Marty Żmudy-Trzebiatowskiej niż mnie.