Latem zeszłego roku była kochanka oskarżyła Krzysztofa Rutkowskiego o to, że 8 lat temu zapłodnił ją, a potem nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Joanna Zych zapewniła w tabloidzie, że praktycznie co do minuty pamięta moment poczęcia. Zobacz: Kochanka Rutkowskiego: "Pamiętam noc, w której nasz syn został poczęty"
Rutkowski chyba nie zapamiętał tego aż tak dokładnie, bo w rewanżu nazwał ją wariatką i oskarżył o prześladowanie. Twierdził, że kobieta przez dwa lata nękała SMS-ami jego i partnerkę, a to, że zaszła w ciążę, nie jest jego winą. Zobacz: Rutkowski wypiera się ojcostwa: "To nie moja wina!"
Ponieważ emocje po obu stronach były bardzo silne, w ustaleniu ojcostwa 7-letniego Olka musiał pomóc sąd. Zaczął oczywiście od zlecenia badań DNA. Rutkowski wprawdzie zapowiedział dzielnie w tabloidzie, że im się podda, jednak w praktyce zwlekał tak długo, jak tylko się dało. Kiedy w końcu dotarł pod drzwi gabinetu, natychmiast spod nich uciekł, tłumacząc dziennikarzom, że była kochanka czatowała na niego w szpitalu w towarzystwie fotoreportera. W końcu jednak doszło do pobrania materiału genetycznego. W międzyczasie zaś Krzysztof poczuł nagły przypływ ojcowskich uczuć. W rozmowie z tygodnikiem Twoje Imperium zapewnia, że serce mu podpowiada, że chłopiec, z którym do niedawna nie chciał mieć nic wspólnego, jest jego synem.
Wyniki poznam prawdopodobnie w sądzie na przełomie lipca i sierpnia - wyjaśnia w tabloidzie. Ale to będzie dla mnie już tylko formalność, bo już mam pewność, że to ja jestem ojcem tego chłopca. Mam lepsze relacje z mamą Olka, a z nim staram się złapać kontakt. To nie jest łatwe, bo dopiero teraz pojawiłem się w jego życiu.