Nagranie ujawnione przez Karolinę Piasecką, żonę byłego radnego PiS-u, pokazały, że o "tradycyjnej rodzinie" i "katolickim wychowaniu" Rafała Piaseckiego można powiedzieć wiele niepokojących rzeczy. Analiza wypowiedzi polityka wskazuje, że wpajanie przez niego religijnych wartości małżeńskich przez przemoc fizyczną, psychiczną i seksualną prawdopodobnie były wynikiem tego, że sam doświadczał przemocy ze strony bliskich. Nie usprawiedliwia to jednak bicia, duszenia ani zmuszania do seksu "na zgodę" czy zmuszania żony do zażywania pigułek na libido.
Dzięki ujawnieniu nagrań temat przemocy domowej znów pojawił się w mediach, a Piasecka zapraszana jest na kolejne wywiady. Ostatnio rozmowa z nią pojawiła się w Wysokich Obcasach, gdzie Piasecka odniosła się do zarzutów niektórych komentujących jej historię, dlaczego nie odeszła wcześniej. Kobieta opowiedziała, że przemoc zapanowała w jej domu nie z dnia na dzień, tylko był to wieloletni proces. W jego trakcie Rafał Piasecki nie tylko ją bił, ale przede wszystkim niszczył pewność siebie. Wtedy pojawiły się samooskarżenia i wnioski, że pewnie faktycznie zasługiwała na jego "kary" i powinna uprawiać z nim seks w ramach przeprosin.
Myślałam, że wszystko, co robi, robi dla nas. Że może czegoś nie rozumiem - powiedziała w wywiadzie. Poza tym, trudno to wytłumaczyć komuś, kto go nie zna, ale on naprawdę ma siłę. Nawet nie w rękach, w głosie. Nie znosił sprzeciwu. Poza tym wtedy, na samym początku, byłam od niego zależna. Nie chciałam przerywać studiów, miałam kredyt studencki. Mieszkaliśmy w domu po mojej babci. Przez pierwsze dwa lata nie pracowałam, studiowałam i opiekowałam się dzieckiem. Mąż zaczął mówić: "Nie zarabiasz na dom, jesteś nierobem". Coraz częściej właśnie tak do mnie mówił. Dzisiaj wiem, że to przemoc słowna, wtedy wydawało mi się, że jest w tym jakaś słuszność, przecież nie zarabiałam...
Po kolejnym razie, nie wiem nawet dokładnie kiedy, co to był za moment, przestałam pytać, dlaczego tak jest. Byłam od niego zależna. A on mówił z taką pewnością, z taką siłą, że się podporządkowywałam. Wierzyłam mu. Wierzyłam, że on to robi, bo chce dla nas dobrze. Niech pani nie pyta, czy w tym jest sens. Z boku - żadnego. Ale ja wtedy naprawdę wierzyłam, że jak będę taka, jak on chce, to wszystko się ułoży. Ulegałam. Odpuściłam raz, drugi. I dalej tak życie się toczyło. Wierzyłam, że jeśli zrobię to, czego chciał, to będzie dobrze, spełnię jego oczekiwania, będzie zadowolony. Dostosowałam się do zasad, jakie narzucił.
Kiedyś, kiedy wracaliśmy z wycieczki - córka była z nami - i doszło między nami do jakiejś różnicy zdań, odjechał beze mnie, zostawiając na środku drogi. Teraz myślę, że to wystawianie mnie miało na celu obniżanie mojego poczucia własnej wartości. Upokorzenie, upodlenie. Działało.
Piasecka przyznała, że niszczenie psychiczne przez męża zaczęło skutkować tym, że nie tylko nie stawiała oporu, gdy ją wykorzystywał, ale również sama zaczęła stosować jego metody myśląc o samej sobie. Kobieta powiedziała też, że wychodzenie z zamkniętego kręgu przemocy także było procesem, w którym musiała dopiero dostrzec i zrozumieć to, co dla osoby z zewnątrz byłoby oczywiste. Refleksja przyszła późno, gdyż Piasecki zadbał, aby ich problemy domowe nie wyszły na zewnątrz, co znaczy, że doskonale zdawał sobie sprawę z naganności tego, co robi.
To jest jak matnia. Człowiek czuje się zaszczuty i zupełnie bezsilny. Przyzwyczajał mnie do tego, że jest tak, jak jest, a ja nauczyłam się z tym żyć. Ale wtedy pomyślałam o córkach, że one dostają właśnie taki obraz relacji w związku. I że kiedyś też w takim się znajdą. Ta wizja mnie przeraziła. Wtedy zaczęłam budować w sobie tę tamę, że nie, już więcej nie zniosę.
Dojrzewałam do tego długo. Bardzo długo. Budowałam w sobie siłę do odejścia. Pomagali mi w tym ludzie, którzy mówili: "To nie jest normalne, nie ma prawa tak cię traktować" - to niby tylko słowa, ale jak coraz częściej to słyszałam, to za każdym razem czułam się odrobinę mocniejsza i zaczynałam powoli to do siebie dopuszczać. I z czasem ten jego głos w mojej głowie cichł zagłuszany przez inne głosy i słowa, które nie niszczą, ale wzmacniają.
Nie umiałam innym tego wytłumaczyć - teraz, kiedy wszystkiego można posłuchać, wielu znajomych mówi: "Gdybym wiedział, że tak to wyglądało...". Chciałam, żeby po tych nagraniach wszyscy wiedzieli, jak TO wygląda. Żeby może dzięki temu chcieli reagować albo być bardziej uważni na to, co się dzieje obok nich.
Teraz Karolina ma nadzieję, że jej przykład pomoże innym kobietom w podobnej sytuacji, które jeszcze nie potrafią nazwać po imieniu przemocy w swoich rodzinach, ani postawić partnerowi granicy, której nie wolno mu przekraczać.
To może z boku wszystko widać wyraźnie, ale nie wtedy, gdy się w tym tkwi - wtedy te wyzwiska, tyle razy słyszane, w końcu stają się prawdą. Ja naprawdę myślałam: mąż chce dla mnie dobrze, ma rację, może ja faktycznie byłam winna i on słusznie na mnie podnosi rękę. Nie wiedziałam, że mogę powiedzieć "nie". Że nikt mnie nie ma prawa bić. Wydawało mi się, że tak ma być. To przekonanie było we mnie bardzo głębokie i potrzebowałam dużo czasu, żeby je w sobie zmienić.
Ja bardzo długo nie wiedziałam, że mogę. Długo nie rozumiałam, co dzieje się w moim życiu. Długo nie potrafiłam powiedzieć stanowczo "nie". A tylko to potrafi zatrzymać przemoc. Im więcej razy nadstawiałam policzek, tym częściej dostawałam w niego pięścią. To go umacniało. Pokazywało mu, że może. Ja w swojej edukacji nie spotkałam się z nauką podstaw komunikacji międzyludzkiej, elementami psychologii. Nikt nas nie uczył, jak ze sobą rozmawiać, jak rozwiązywać konflikty.
Ale wiem, że wiele kobiet w takiej sytuacji jest zależnych od mężów czy partnerów i nie ma jak się z tego, w czym tkwią, jak ja tkwiłam, uwolnić, nie ma tego wsparcia. To, co mogę powiedzieć młodym dziewczynom ze swojego doświadczenia: zanim zostaniecie czyjąś żoną, bądźcie najpierw sobą, zdobądźcie zawód, wzmocnijcie się na tyle, by poznać swoją wartość i abyście mogły same o siebie zadbać.
