Historia 20-letniej Chloe Ayling, która twierdzi, że została porwana przez Polaka i wywieziona w walizce do Turynu, zyskała światowy rozgłos. Wiele jej aspektów budzi jednak podejrzenia nie tyko wśród interesujących się nią internautów, ale i zajmujących się nią śledczych:
Trzeba przyznać, że sposób, w jaki Chloe radzi sobie z traumą jest dość niecodzienny. Wytyka się jej, że pierwszego wywiadu udzieliła tuż po odebraniu jej z rąk porywaczy, a na jej twarzy pojawiał się uśmiech.
Ayling była dziś gościem jednej z brytyjskich śniadaniówek, gdzie ze łzami w oczach ponownie opowiedziała swoją historię:
To bolesne słyszeć, że ludzie mi nie wierzą. Zarzucają mi, że nie uciekłam podczas zakupów. Łatwo się mówi. Był obok mnie uzbrojony przestępca, pokazywano mi nóż. Nie mogłam więc ryzykować życiem. A co, jeśli sprzedawczyni nie mówiłaby po angielsku, albo gdyby mi nie uwierzyła? Ryzykowałabym.
_Obudziłam się w torbie, w bagażniku, miałam taśmę na ustach i kajdanki na rękach. Było wtedy gorąco. To było straszne._
Udało mi się dostrzec walizkę. Pomyślałam wtedy, że umrę. Bo po co mieliby przy sobie walizkę moich rozmiarów? Liczyłam na bezbolesną śmierć. Starałam się być tak silna, jak tylko się dało.
Ayling tłumaczy też, dlaczego ludzie nie widzieli jej łez:
Zanim wróciłam z Włoch do Wielkiej Brytanii minęły trzy tygodnie. Ludzie nie widzieli tego, że płakałam każdego dnia, że miałam paranoję i bałam się wyjść z pokoju, miałam koszmary - nikt o tym nie wiedział.
Chloe za całą sytuację obwinia swojego agenta, który jej zdaniem nie sprawdził nawet, czy studio, do którego poszła, w ogóle istnieje.
T
elewizyjna opowieść Chloe rzuca nowe światło na tę historię?