W ubiegłym tygodniu policja i antyterroryści pięciu miast urządzili zmasowaną obławę na członków chińskiego gangu, który zajmował się wyłudzaniem pieniędzy od swoich rodaków. W rozrzuconych po całej Polsce luksusowych posiadłościach gang urządził centrale telefoniczne, służące do wyłudzania pieniędzy metodą "na policjanta". Polegała ona na tym, że pracownicy centrali dzwonili do swoich rodaków w Chinach, informując ich o toczącym się przeciwko nim postępowaniu karnym, które można na szczęście wyciszyć za pomocą kaucji wpłaconej od ręki na konto gangu.
W ten sposób wyłudzili prawie dwa miliony euro. Podczas obławy policja aresztowała prawie sto osób w Lublinie oraz podwarszawskich miejscowościach: Konstancinie i Józefowie. Przeważali wśród nich obywatele Chin i Tajwanu i tylko dwie obywatelki Polski. Jedną z nich okazała się 39-letnia Izabela M., którą być może pamiętają widzowie Kawalera do wzięcia oraz Tańca z gwiazdami, gdzie wystąpiła w czwartej edycji z Michałem Milowiczem.
Przeszukanie w domu Izy wykazało, że uciułała w męskiej skarpecie 230 tysięcy złotych: Izabela "królowa chińskiej mafii" M. trzymała pieniądze w... męskiej skarpecie! "Upchnęła 230 tysięcy"
Jej mama, która okazała się drugą zatrzymaną Polką, twierdzi, że Iza wzbogaciła się na… pośrednictwie w obrocie nieruchomościami.
Kompletnie tego nie rozumiem, bo obie zajmowałyśmy się tym biznesem - tłumaczy w rozmowie z Dziennikiem Wschodnim. Pośredniczyłyśmy w wynajmie domów dla obcokrajowców, w tym dla Chińczyków z Tajwanu. To było wszystko. Nie wiedziałyśmy, czym się zajmują. Jeśli to przestępcy, to dobrze, że zostali aresztowani. Nie rozumiem jednak, dlaczego prokuratura próbuje nadać sprawie rozgłos kosztem mojej córki. Jestem zdruzgotana.
Ewa Mika-Jarocka jest pewna, że aresztowano Izę tylko dlatego, że jest sławna w show biznesie.
Aresztowanie Izy ma tylko nadać sprawie rozgłosu - zapewnia.
Oficjalnie rezydencje były wykorzystywane jako siedziby firm zajmujących się dystrybucją produktów spożywczych. Jednak policję zaciekawiło, po co w takim razie są najemcom potrzebne łącza internetowe o tak dużej przepustowości, a także czemu nie pozwalają właścicielom nieruchomości wejść do ich własnych domów. Mama Izy przyznaje, że trzy lata temu policja zatrzymała grupę jej klientów z Tajwanu, jednak to jakoś nie wystarczyło, by nabrała podejrzeń.
W 2015 zatrzymano grupę Tajwańczyków, ale wypuszczono ich po godzinie. Pod koniec 2016 r. ci Tajwańczycy skontaktowali się z nami, pytając o wynajem domu - wyjaśnia Ewa Mika-Jarocka. Mieszkali przez trzy miesiące. Nie było żadnych skarg. Płacili bez opóźnień. Uznałyśmy, że skoro bez problemu wjeżdżają do naszego kraju, to nie ma się czego obawiać. Wyszukiwałyśmy z córką odpowiednie domy, pomagałyśmy w rozmowach z właścicielem i innych formalnościach. Nie miałyśmy prawie żadnego kontaktu z osobami, które później mieszkały w tych domach. Większość spraw załatwiałyśmy z jednym z Tajwańczyków, który mówił po angielsku. Mówiłyśmy na niego Jerry. Nam nie wolno było wejść do tych domów. Ci Tajwańczycy fotografowali liczniki i przesyłali zdjęcia, żeby uregulować rachunki. Płacili, ile było trzeba. Nie rozmawiali z nami. Co my złego zrobiłyśmy?
Jak ujawniła we wtorek rzeczniczka lubelskiej prokuratury, Izabela M. jest podejrzewana dokładnie o to, co wymieniła jej matka.
Zapewniała pobyt, zakwaterowanie, łączność i opłacała rachunki Chińczykom, którzy dzwonili do ojczyzny i wyłudzali pieniądze - wyjaśniła prokurator Agnieszka Kępka.
Mama Izy ma oczywiście wytłumaczenie na trzymane w skarpecie 230 tysięcy złotych. Stanowczo zaprzecza, by były one zyskiem z przestępczej działalności.
To bzdura. Zabezpieczone u nas 230 tys. zł to pieniądze ze sprzedaży działki. Miały być przeznaczone na mieszkanie. Na wszystko mam potwierdzenia i akty notarialne - zapewnia Ewa Mika-Jarocka.
Prokuratura ma wobec Izabeli M. siedem zarzutów. Póki co, bo jak zapewniają śledczy "sprawa jest rozwojowa".