Na początku roku błyskotliwa "kariera" Deynn i jej chłopaka Daniela Majewskiego załamała się po tym jak siostra Marity, Klaudia, opisała na swoim blogu relacje, jakie w rzeczywistości panują między nimi. Dziewczyna ujawniła, że wspólne życie z siostrą w Warszawie było koszmarem oraz zasugerowała, że bała się jej chłopaka, ponieważ bywał agresywny. Po ujawnieniu tych skandalicznych informacji wszystkie firmy zerwały współpracę z Deynn, a "fit para" w panice próbowała ratować wizerunek. Wszelkie próby wzbudzania litości przynosiły jednak marny efekt. Internauci odwrócili się od Deynn i Majewskiego, a para zaczęła mieć kłopoty finansowe, co miało być przyczyną kryzysu w ich związku. Na jakiś czas usunęli się w cień, a kilka dni temu powrócili jako... mąż i żona.
Okazało się, że blogerzy uciekli z Polski i przebywają aktualnie w Stanach Zjednoczonych, skąd robią nowe zdjęcia i kręcą "live'y", w których odpowiadają na pytania internautów. W ostatnim z nich, oprócz tematu ślubu i "nowego życia" w USA, fani dyskutowali o tatuażach, które pojawiły się na twarzach blogerów. Majewski wytłumaczył, że mały symbol, który oboje mają na skroni oznacza "karmę", czyli określenie występujące buddyzmie i hinduizmie mówiące o prawie przyczyny i skutku.
To jest karma. Chyba wiecie o co chodzi z tą karmą. Ten tatuaż był pierwszym pomysłem naszym wspólnym, nie był zamiast obrączek, bo obrączki mamy. Tatuaż powstał zanim planowaliśmy ślub. Ślub wyszedł pod wpływem chwili, jak zawsze. Wzięliśmy ślub, kiedy wszystko się ustabilizowało, uspokoiliśmy głowę i to był najlepszy moment na to, żeby wziąć ślub i chcieliśmy koniecznie pobrać się przed wylotem, żeby zacząć nowe życie w Stanach jako mąż i żona - powiedzieli.
Marita dodała, że to tej pory jej tatuaże nie miały znaczenia, a poszczególne motywy tatuowała, "bo były modne". Z "karmą" ma być jednak inaczej.
Życie nas bardzo pokopało. Dużo ludzi chciało nas zranić, wykorzystać nasz ból, nasze cierpienie, chcieliśmy dalej wojować w naszym stylu. Jednak pewnego dnia coś nam strzeliło do głowy, że to znak od Boga, że chciał nam pokazać tą sytuacją, że nasze zachowania nie było zawsze takie jak powinny być. Wytatuowaliśmy sobie tę karmę po to, żeby zawsze pamiętać, że wszystko wraca. Mamy wspólny tatuaż z najtrudniejszego dla nas czasu - słyszymy na nagraniu.
Na twarzach Marity i Daniela pojawił się jeszcze jeden symbol religijny, a mianowicie oboje wytatuowali sobie... krzyże. Blogerzy wytłumaczyli to tym, że się nawrócili.
Ktoś zapytał, czy te krzyże mają coś wspólnego z wiarą. Aż sami nie możemy wyjść z podziwu. Mamy wspólny krzyż. Nigdy bym się nie spodziewał, że jakiś tatuaż będzie wiązał się z wiarą - mówił Majewski, który dodatkowo powiesił sobie na szyi ogromny krzyż na łańcuchu. Zaczęliśmy rozmawiać przypadkowo o różnych religiach, nie tylko o chrześcijaństwie. Myśleliśmy o tym, kto to sprawił, że to wszystko się posypało. Doszliśmy do wniosku, że należy wierzyć, niezależnie w co. Pomogła nam ta wiara, nie sądziliśmy, że z naszych ust padną takie słowa.
Fani gratulowali Majewskim nawrócenia oraz nowej energii do działania. Nasza czytelniczka przestrzega jednak, żeby im nie wierzyć. Jej zdaniem blogerzy udają nawróconych, bo to najłatwiejszy sposób, by odciąć się od kompromitującej przeszłości (jak niegdyś np. Frytka) i wzbudzić pozytywne uczucia.
Obrali taktykę, że są religijni, bo w Polsce jest 99% katolików. Zrobienie krzyża na buzi nie czyni z ciebie katolika - ocenia czytelniczka i radzi, żeby nie wierzyć Majewskim, że nie mają pieniędzy, bo to również zagranie "pod publiczkę".
Mówią że są biedni i że muszą oszczędzać, a płacą 250 dolarów za siłkę na łebka. Udają biedotę, bo chcą wzbudzić empatię. Mówią, że chcą pomagać ludziom na Dominikanie i, że nie mieli wcześniej szansy, udają dobrodusznych, ale znowu ta hipokryzja, po przyjeździe z Dominikany wozili się autem za 500 złotych na dzień. Może liczą na sponsorowany wyjazd, jak wyślą coś na Dominikanę i okażą się milusińskimi Majewskimi - pisze dziewczyna.
W nowym nagraniu zwraca uwagę też fakt, że Deynn i Majewski bardzo pilnują się, żeby nie przeklinać. Zdaniem czytelniczki to również "gra pod publiczkę, bo liczą na nowe kontrakty, a firmy nie lubią przekleństw".
Zgadzacie się z nią?