Głośna przed trzema laty "afera dubajska" ponownie wróciła na łamy mediów za sprawą książki Piotra Krysiaka, który opublikował w niej wyniki swojego dziennikarskiego śledztwa. Autor Dziewczyn z Dubaju powołuje się m.in. na dokumenty sądowe i zdradza informacje mogące pomóc ustalić tożsamość dziewczyn, zajmujących się zaspokajaniem arabskich szejków w zamian za pieniądze i drogie prezenty.
WP Książki dotarło do fragmentów publikacji Krysiaka. Autor opisuje, że większość dziewczyn była początkującymi modelkami lub uczestniczkami konkursów piękności. Za modelki, które pojawiały się na rozkładówkach popularnych magazynów dla mężczyzn: Playboya i CKM-u, Arabowie płacili jeszcze wyższą stawkę.
Burdelmenedżerka za godzinę lub noc z "gwiazdą numeru" żądała znacznie większej kasy. (...) Zdarzało się też, że burdelmenedżerki chodziły do zaprzyjaźnionych redakcji, przeglądając zdjęcia i wyłudzając numery telefonów modelek - przyszłych kur...ek - pisze Krysiak.
Dziewczyny wysyłano nie tylko do Dubaju. Sponsorowane wyjazdy odbywały się też do Cannes, Saint-Tropez, na Ibizę, do Courchevel, Londynu, Bejrutu, Maroka, Singapuru, Tajlandii, Barcelony, Madrytu, Berlina, na Majorkę, Gran Canarię, do RPA, Grecji Monako i Genewy. W gronie prostytutek znalazły się "menedżerka największego polskiego banku, stewardesa arabskich linii lotniczych, kilka pielęgniarek, ekspedientka centrum handlowego, absolwentki filologii na Uniwersytecie Warszawskim, pedagogiki, marketingu, anglistyki, ekonomii, turystyki. Jedna z nich wygrała nawet konkurs Miss Polonia, druga zdobyła kilka europejskich tytułów, inna była uczestniczką popularnego programu "Top Model", kolejna zagrała epizod w filmie "Sfora", a jeszcze inna została dziewczyną popularnego serialowego aktora".
Krysiak zaznacza jednak, że były dziewczyny, które faktycznie myślały, że jadą do pracy w charakterze hostessy. Gdy orientowały się, że będą musiały świadczyć jeszcze inne "usługi", potrafiły odmówić i wrócić do Polski. Dziennikarz podkreśla jednak, że było ich niewiele, a większość zostawała.
Szybciej takich pieniędzy w żadnej innej, a nawet podobnej pracy by nie zarobiły. Te ładniejsze i obrotniejsze z trzytygodniowego wyjazdu mogły przywieźć nawet 50 tyięcy złotych (plus napiwki) - pisze Krysiak.
Na uwagę zasługuje postać niejakiego księcia Santo, który płacił najwięcej za najpiękniejsze dziewczyny.
Książę to bardzo przystojny mężczyzna około trzydziestki - 190 centymetrów wzrostu, dobrze zbudowany, a przede wszystkim bardzo majętny. Uwielbiający się dobrze bawić, często nie liczył się z kosztami. Wolał mieć więcej i nie skorzystać, niż mieć mniej i nie móc wybierać. Za wyjątkowo piękne dziewczyny płacił nawet tysiąc euro dziennie - pisze autor.
Wraz z księciem z dziewczyn "korzystało" jeszcze dwóch jego kuzynów.
(...) Obaj byli tak samo zabójczo przystojni. Przykuwali uwagę wielu kobiet. Ponad 180 centymetrów wzrostu, ciemne, dość długie włosy, kilkudniowy zarost, brązowe oczy skrywane za przeciwsłonecznymi okularami podobnymi do tych, jakie noszą amerykańscy policjanci. Ciała wyrzeźbione w ekskluzywnych siłowniach podkreślała ciemna karnacja, dzięki której mięśnie prezentowały się jeszcze piękniej. Obaj nosili modne wtedy naszyjniki. Niemal każda z dziewczyn poszłaby z nimi do łóżka także bez pieniędzy, a były i takie, które może by za to nawet zapłaciły - czytamy we fragmencie książki.
Książe ustalił też surowy regulamin, którego dziewczyny musiały bezwzględnie przestrzegać. Jego naruszenie lub złamanie skutkowało natychmiastowym odesłaniem do Polski.
Dziewczyny miały być czyste, piękne, pachnące i wypoczęte. W żadnym razie nie mogły się pojawiać same na dyskotekach i w klubach czy puszczać się z innymi mężczyznami. (...) Każda, nawet najdrobniejsza gafa czy nieuprzejmość prostytutki mogła się skończyć fatalnie.
Krysiak ujawnia, że podczas niektórych wyjazdów przez sypialnię księcia przewijała się ponad setka dziewczyn. Modelki traktowały sypianie z księciem jako nobilitację, bo "wybierał tylko najpiękniejsze". One zostawały dłużej. Te brzydsze zazwyczaj po tygodniu musiały wracać do kraju.
Nad całym procederem czuwała sutenerka Emilia P.
Zdarzało się, że płaciła dziewczynom po 500 euro za pierwsze dziesięć dni, a za kolejne po 400, a mimo to po kilkutygodniowym pobycie prostytutki wracały do kraju z pieniędzmi, których nie miałyby szansy tak szybko zarobić w Polsce. Te praktyczniejsze, które nie wydawały na imprezy, narkotyki, alkohol czy ciuchy, potrafiły odłożyć na małe mieszkanie w Warszawie - pisze Krysiak.
Cały fragment książki Dziewczyny z Dubaju udostępniony przez wydawnictwo Deadline możecie przeczytać tutaj.