W lutym 2008 roku w centrum Warszawy doszło do tragicznego wypadku. Nadjeżdżające od strony ulicy Wałbrzyskiej czerwone Ferrari roztrzaskało się o filar estakady na warszawskich Wyścigach. W wypadku zginął siedzący w fotelu pasażera dziennikarz motoryzacyjny Super Expressu Jarosław Zabiega. Za kierownicą auta, jadącego z nadmierną prędkością, która według świadków mogła sięgać nawet 150 km/h (przy ograniczeniu do 50 km/h), siedział Maciej Zientarski, syn znanego specjalisty w dziedzinie motoryzacji, Włodzimierza.
Proces ruszył dopiero po dwóch latach, gdyż wcześniej rodzina Macieja twierdziła, że jego zły stan psychiczny nie pozwala na przesłuchanie.
We wrześniu 2010 roku odbyła się wreszcie pierwsza rozprawa. Zientarski usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku, którego następstwem jest śmierć innej osoby, zagrożony karą do 8 lat więzienia.
Do wyroku jednak nie doszło i proces rozpoczął się na nowo po kolejnych dwóch latach, czyli po czterech od tragedii. W międzyczasie Zientarski wrócił do swojego ulubionego zajęcia, czyli testowania samochodów oraz na bankiety.
Ostatecznie, w 2014 roku Zientarski został skazany na 3 lata więzienia, ale nigdy do niego nie trafił.
Dziesięć lat po wypadku postanowił ujawnić, dlaczego. A właściwie nie on, bo wypowiada się za niego nowa żona, Magdalena.
Cztery lata temu Maciek został skazany na trzy lata pozbawienia wolności - przypomina w rozmowie z Plejadą. W drugiej instancji sąd zmniejszył karę o rok. Potem w sądzie penitencjarnym zaczęła się walka o to, żeby Maciek nie poszedł do więzienia. Wyrok był odraczany kilkukrotnie ze względu na stan jego zdrowia. W pewnym momencie biegli sądowi uznali, że Maciek nadaje się już do odbycia kary. Dla mnie był to szok!
Zresztą każdy, kto zna Maćka i wie, jak on funkcjonuje, nie ukrywał ogromnego zdziwienia. Być może wynikało to z tego, co działo się w mediach. Tak ta sprawa była przedstawiana. To bardzo krzywdzące. Było też wiele komentarzy, że jego tata załatwił mu coś w sądzie. To kompletne bzdury! Wszystko szło normalnym trybem. Bez żadnego kombinowania. Przez siedem lat żyliśmy od sprawy do sprawy. Ciągłe badania przez biegłych, sterty dokumentów. Poczucie zawieszenia, stres, lęk. Koszmar! Kilka tygodni temu zapadł już ostateczny wyrok dwóch lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na pięć lat. Maciek miał prawo się o to ubiegać jak każdy obywatel. Nie będę ukrywała, że przez ostatnie lata przeszliśmy przez piekło, więc odetchnęliśmy z ulgą.
Maciej konsekwentnie przedstawia siebie w roli ofiary. Ze śmiercią kolegi już się pogodził, a nawet zapewnił w wywiadzie, że "Jarek ma już lepiej".
To było dla mnie ciężkie, bo sprawa przecież mnie dotyczyła, ale nie mogłem nic o wypadku powiedzieć, bo go nie pamiętałem - wyznaje teraz. Ludzie mówili mi, że jechałem autem i doszło do wypadku, a ja nie rozumiałem, o co chodzi. Siedziałem w sądzie jak kukła, wiedziałem tylko, że mogę pójść do więzienia. Wyobraź sobie, że zasypiasz, budzisz się następnego dnia i ktoś ci mówi, że zabiłeś przyjaciela. To była dla mnie bardzo trudna sytuacja. A do tego, czułem się jak niemowlę. Wszystkiego musiałem nauczyć się od nowa - mówienia, chodzenia, jedzenia... Chodzę między innymi do psychiatry. Raz na jakiś czas sprawdza, co jeszcze zostało z mojego mózgu, czy coś może wykiełkowało...