Z początkiem tego roku dowiedzieliśmy się o śmierci Ireny Dziedzic. Dziennikarka przez wiele lat była twarzą programu Tele-Echo w TVP i zyskała status ikony polskiej telewizji. Od lat żyła jednak w odosobnieniu i zapomnieniu, co potęgował fakt braku rodziny.
Jak dowiedział się dziennikarz WP, realia życia dziennikarki nieco mogły się różnić od wersji przedstawianej ostatnio w mediach. Sąsiadka Dziedzic twierdzi, że - choć kobieta faktycznie miała długi opiewające na wysokie kwoty - wcale nie doznawała biedy graniczącej z nędzą:
(...) Lekarka, która ją leczyła, zadzwoniła na Ukrainę do swojej znajomej, która opiekuje się ludźmi. No i przyjechała ta Ukrainka. Mieszkała u niej, opiekowała się nią, robiła zakupy. Dostawała za to 3 tys. miesięcznie. Miała jej dowód nawet i brała emeryturę, bo Irena nie wychodziła z łóżka - opowiada przyjaciółka Ireny Dziedzic.
Moim zdaniem ta Ukrainka bardzo dobrze się o nią troszczyła. Ona wcale nie umarła w biedzie. To wszystko są plotki. Sama wiem, jaką miała emeryturę, bo na kilka tygodni przed śmiercią mi pokazywała rachunki. Dostawała 2,5 tys. na rękę, nie żadne 900zł. Plus to, co otrzymywała od pana Bogdana B. - opowiada kobieta mając na myśli mężczyznę, który odkupił od prezenterki segment mieszkalny.
Irena miała ogromny talent do robienia długów. Właściwie za nic w życiu nie chciała płacić. Kiedy jeszcze pracowała w telewizji, to oni płacili za nią, np. rachunki za telefon. Ale po tym, gdy nastała Solidarność i musiała się pożegnać z posadą, nie miał jej już kto pomagać. Nie była zbyt lubiana wśród sąsiadów, ani też wśród współpracowników w telewizji. W pewnym momencie za gaz i światło miała ponad 34 tys. zł. długu. (...) Urząd jej przekazał w 1975 roku segment w surowym stanie. Zaraz obok mojego. Nieprzyjemnie się koło niego mieszkało. Odrapane to było i opuszczone. Nawet sąsiedzi mówili, że tam straszy. Ona to odremontowała, ale nie zyskała sympatii otoczenia niestety. Była osobą była bardzo pewną siebie, z większością sąsiadów zadarła.
Sąsiadka zmarłej podkreśla też, że Irena Dziedzic po prostu nie radziła sobie z wydatkami dnia codziennego.
Pożyczała pieniądze od masy ludzi, ale nikomu nie oddawała. Właściwie chyba tylko ze mną się uczciwie rozliczała. Pamiętam, że musiała aż trzy przystanki jechać, żeby kupić pół chleba. Bo we wszystkich sklepach, kioskach i aptekach już wiedzieli, że nie płaci.
ZOBACZ TEŻ: Prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie NIEUMYŚLNEGO SPOWODOWANIA śmierci Ireny Dziedzic! (TYLKO U NAS)