Nikt nie spodziewał się, że opowieści Marty Linkiewicz o seksie z amerykańskimi raperami będą początkiem jej kariery. "Patoinfluencerka" z niewiadomego powodu stała się idolką polskiej młodzieży. Relacjonowanie suto zakrapianych alkoholem imprez i wyznania o "dawaniu d*py za 10 koła" okazały się prostym przepisem na sukces. Po jakimś czasie Linkimaster zapragnęła rozszerzyć swoją "zawodową" działalność i pobiła się w klatce z Esmeraldą Godlewską oraz Seksmasterką. Walka z samozwańczą "seksedukatorką" z odmętów YouTuba zakończyła się dla Marty sromotną porażką.
Linkiewicz w porę zorientowała się, że przemiana z "patoinfluencerki" w standardową "wpływaczkę" może się opłacać. Wyczyściła swoje intagramowe konto ze zdjęć z "pochlejparty", poszła na siłownie i próbowała zostać "najlepszą wersją siebie".
Linkimaster długo jednak nie wytrzymała bez alkoholu. Niedawno pozwoliła sobie na małą dyspensę i zapowiedziała, że "będzie chlać tylko raz w miesiącu". Po czteromiesięcznej przerwie jej "wewnętrzna, mała, patusiarska Martusia" zaczęła domagać się napojów z procentami.
Początek sierpnia najwyraźniej wzmocnił apetyt Marty na imprezowanie. W różowym swetrze i rozwianych włosach otworzyła swój sezon nadwiślańskich libacji:
Słuchajcie kochani, pierwszy raz w tym sezonie idę nad Wisłę. Nie chodziłam, bo jestem za bardzo sławna i plebs nie dawał mi spokoju - chwaliła się.
Marta jednak nie miała zamiaru przesadzać z ilością wlewanego w siebie trunku. Zapozowała z kieliszkiem czerwonego wina i przyznała, że "bycie w klatce" poważnie ją ogranicza:
Mam aurę na melanż, bo k*rwa nie melanżowałam, bo nie mogłam, bo byłam w klatce. Ale spokojnie, tylko troszkę czerwonego winka i lecimy do domu.