Hank i Jim
Hank Fonda był nieśmiałym chłopakiem, który już jako nastolatek dostrzegał niesprawiedliwość społeczną, był wrażliwy na wszelkie przejawy nierówności. Nie zamierzał się godzić na taki porządek rzeczy. Z rodzinnej Nebraski wyruszył na północ, by rozpocząć studia dziennikarskie na Uniwersytecie Minnesotty. Być może jako dziennikarz chciał zmieniać świat? W każdym razie po dwóch latach wrócił do Omaha w Nebrasce. Podjął pracę biurową, a pod okiem Dorothy Brando (matki Marlona) doskonalił warsztat aktorski w Omaha Community Playhouse. To, co miało być hobby, przerodziło się w życiową pasję Henry’ego Fondy. Pokochał teatr, a jako aktor – był doskonały. Nim wyruszył na Broadway, a potem do Hollywood, w Massachusetts nawiązał współpracę z University Players Guild. Poznał tam Margaret Sullavan. Była to dziewczyna niebrzydka, utalentowana, troszkę rozpieszczona i lubująca się w sztuce flirtu. Fonda szybko stracił dla niej głowę. Do grupy młodych ambitnych aktorów dołączył wkrótce James Stewart. I jemu wpadła w oko zalotna Margaret.
Jim pochodził z miasteczka Indiana w Pensylwanii. Był inteligentnym młodym człowiekiem, marzycielem o wielkim sercu. Fascynowało go lotnictwo. Nie tylko godzinami sklejał modele samolotów, ale też pragnął zostać lotnikiem. Jako uczeń renomowanej szkoły w Mercersburgu zadebiutował na deskach teatralnych. Było to w 1928 roku, tuż przed rozpoczęciem nauki na uniwersytecie Princeton. Jednak działalność w uniwersyteckiej grupie teatralnej Princeton Triangle Club interesowała go bardziej niż studiowanie architektury. Gdy w 1932 roku opuszczał mury uczelni, trwała wielka depresja, pracy było jak na lekarstwo i nawet dyplom niczego nie gwarantował. Wakacje 1932 roku James spędził więc z University Players Guild, co wydawało mu się ciekawsze od stania w kolejce po zasiłek. Od razu zwrócił uwagę na koleżankę o imieniu Margaret. Miał do niej wielką słabość (później zresztą zagrali razem w paru filmach), ale ona traktowała go jak młodszego brata. Wyszła za Henry’ego Fondę – by po kilku miesiącach złamać mu serce i zmienić go w człowieka, który odtąd zamykał się na własne i cudze uczucia. Jim Stewart był świadkiem małżeńskiej katastrofy i pocieszał załamanego Hanka. Oto początek przyjaźni, która miała przetrwać pół wieku.
Aktorzy
Z czasem przyjaciele zaczęli odnosić sukcesy w broadwayowskich teatrach, potem w kinie. W 1941 roku obaj byli nominowani do Oscara. Jim odebrał nagrodę za rolę w filmie Filadelfijska opowieść. Przyjmując statuetkę, wyznał, że zwycięzcą powinien być Henry – nominowany wówczas za kreację w Gronach gniewu. Na przestrzeni lat obaj mieli na koncie po kilka nominacji i po jednym Oscarze. Fonda otrzymał swojego dopiero w 1982 za Nad Złotym Stawem. W latach II wojny światowej obaj wyruszyli na front i powrócili jako bohaterowie. Łączyła ich miłość do kraju i patriotyczne poczucie obowiązku. Później wrócili do Hollywood, odnosili kolejne sukcesy, grając porządnych facetów w filmach, które miały mieć wartość społeczną. Pracując w teatrze czy na planie filmowym (wystąpili razem w czterech filmach: komedii On Our Merry Way oraz w westernach Jak zdobywano Dziki Zachód, Szeryf z Firecreek i Klub Towarzyski Cheyenne), przyjaciele żartowali, robili sobie kawały. Byli dla siebie wsparciem.
Przyjaźń ponad podziałami
James był republikaninem, Henry demokratą. Wychowany w religijnym domu Stewart co niedzielę chodził do kościoła, a wiara dawała mu siłę. Fonda uważał się za agnostyka i wiara nie zajmowała w jego życiu szczególnego miejsca. James długo się nie żenił, ale kiedy poślubił miłość życia, był przykładnym mężem i oddanym ojcem. Hank natomiast miał opinię niepoprawnego kobieciarza. Żenił się pięciokrotnie, a z dziećmi – Jane i Peterem – żył w stanie wojny. Jak to możliwe, by dwaj tak różni mężczyźni pozostawali przyjaciółmi przez większość życia?
Ich sekretem było...milczenie. Nie poruszali kontrowersyjnych tematów. Nie wspominali też panny Sullavan. W ogóle niewiele się odzywali. W milczeniu sklejali modele samolotów lub tworzyli latawce. Jak wspominał Peter Fonda:
Zamykali się i siedzieli godzinami w ciszy. Czasem tylko mówili, że ten element idzie tu, a ten tu.
Przeszli podobną drogę. Obaj zyskali sławę, status hollywoodzkiej gwiazdy, ale w gruncie rzeczy Jim i Hank pozostali skromnymi ludźmi z małych miast w Stanach Zjednoczonych.
Ich przyjaźń została wystawiona na próbę w 1948, w czasach maccartyzmu. Joe McCarthy i jego Komisja Kongresowa do spraw Działalności Antyamerykańskiej lubowali się w manipulowaniu społeczeństwem i skłócaniu obywateli. Hank Fonda, który przed laty popierał prezydenta Roosevelta i Nowy Ład, w erze MacCarthy’ego uznawany był za wywrotowca. Działania Komisji nazywał "polowaniem na czerwone czarownice". James Stewart nigdy nie stanął przed Komisją, nie składał zeznań, nie donosił na kolegów z Hollywood (jak robił to na przykład późniejszy prezydent Ronald Reagan), ale opowiedział się za MacCarthym. Hank długo nie mógł tego przeboleć. Mówiono, że panowie się pobili, a kwestie polityczne miały być punktem zapalnym. James Stewart stanowczo zdementował tę plotkę, choć niektórzy upierają się, że byli świadkami bójki.
Tak czy inaczej, przyjaźń przetrwała i nawet odmienne przekonania jej nie zniszczyły. Dziś, w czasach silnej polaryzacji światopoglądowej, trudno sobie wyobrazić taką relację. Jednak jej wspomnienie podnosi na duchu. Gdy Henry Fonda odszedł 12 sierpnia 1982, Jim powiedział: "Straciłem najlepszego przyjaciela". Wówczas zaczął zastanawiać się nad ulotnością ludzkiego życia i myśleć o tym, co nieuniknione. Nigdy nie przestał tęsknić za Hankiem. Sam zmarł 2 lipca 1997 roku.