Karolina Korwin-Piotrowska MASAKRUJE "Listy do M. 4": "Niestrawna, nadpsuta, tknięta zębem czasu kapusta wigilijna. To SADYZM"
Dziennikarka nie szczędziła gorzkich słów na temat świątecznego hitu "Listy do M. 4", który trafił do sieci dopiero dwa miesiące po gwiazdce. Podzielacie zdanie Karoliny Korwin-Piotrowskiej?
Czwarty epizod sagi Listy do M. ledwo co wytoczył się (ze sporym opóźnieniem) na platformy streamingowe, a już zdążył wywołać w sieci sporo skrajnych emocji. Jak zawsze w przypadkach nowych "osiągnięć" polskiej kinematografii i tym razem mogliśmy liczyć na surową ocenę Karoliny Korwin-Piotrowskiej. Zgodnie z przewidywaniami znana z szorstkiego poczucia humoru dziennikarka nie zostawiła suchej nitki na kolejnej odsłonie "komedii romantycznej z białym plakatem i Karolakiem".
Przypomnijmy: Karolina Korwin-Piotrowska atakuje wyrzuconego ze sklepu Tomasza Karolaka. Aktor odpowiada: "NIE MA PANI PRAWA MNIE OCENIAĆ"
Gdyby ten film był w kinach rok temu, w innych czasach, może łatwiej byłoby go znieść. Ale mamy 2021 i świat się zmienił. Może dlatego widzę w nim głównie nachalną, długą, słodko pierdzacą, obsypaną sztucznym śniegiem reklamę Apartu, Ferrero, Hebe i masy innych sponsorów. W tym wszystkim desperacko próbują znaleźć swoje miejsce takie tuzy jak Adamczyk, Szyc, Pazura, czy Boczarska, albo młoda Vanessa Aleksander. Ale to nie robi filmu - czytamy na instagramowym profilu Karoliny Korwin-Piotrowskiej.
Grażyna Wolszczak o nowym przedsięwzięciu: "To się jeszcze okaże, czy to był dobry ruch"
Związana przez lata z TVN-em publicystka nie ukrywa, że byłaby nawet skłonna wybaczyć produkcji momentami bezczelne lokowanie produktu, gdyby nie fakt, że filmowi najzwyczajniej w świecie brakuje spójnej historii, która byłaby w stanie zainteresować widza.
Owszem, można zrobić film z nachalnymi sponsorami, lejącym się zewsząd banałem, zasypany komputerowym śniegiem, ale nie da się zrobić filmu bez scenariusza. Tu jest oblany niestrawnym i niezdrowym lukrem ciąg historyjek, zakończony obowiązkowym happy endem i okraszony ładnymi piosenkami. Ilość scenek balansujących na granicy tolerancji jest zbyt duża, by znieść całość bezboleśnie - ironizuje doświadczona seansem dziennikarka.
Zdaniem Karoliny formuła Listów do M. wyczerpała się już kilka części temu i scenarzystom najwyraźniej brakuje pomysłu na pociągnięcie prostej w założeniu fabuły.
Z tej historii od lat wyciska się ostatnie soki. I z jednej strony rozumiem, że człowiek, słysząc kolędy, głupieje i zniesie wszystko, ale na miłość boską, ileż można. To już sadyzm. Było zostawić wątek bloku i jego mieszkańców, okrasić to, w logicznie, a nie jak tutaj, wątkiem powracającego polarnika i kłótni o bigos/grzyby/kobietę, dodać policjantkę i Mikołaja i szlus.
Finiszując swoją recenzję, Korwin-Piotrowska pokusiła się o przyrównanie filmu do skisłej potrawy, która przeleżała na chłodzie o dwa miesiące za długo.
Niestety mamy tu niestrawną, nadpsutą i tkniętą zębem czasu kapustę wigilijną, która jakimś cudem przetrwała do lutego w zapomnianym garze na balkonie i teraz wszyscy zastanawiają się, jak to zjeść, żeby przeżyć, nie stracić zbyt dużo. Sponsorów oczywiście, bo sponsor rządzi. Szkoda, że nie widz. I tylko świetnych aktorów żal.
Kogo Wam bardziej żal: potencjalnych widzów, czy tych "świetnych aktorów", o których pisze Karolina?