Tymczasem w "Sprawie dla reportera": kobieta, która walczy z mężem o dzieci, wysłuchała piosenki... "ŻONO MOJA"
Elżbieta Jaworowicz wyglądała na zadowoloną. Niestety, chyba mniej szczęśliwa była kobieta, która sądziła, że "Sprawa dla reportera" jej pomoże. Co jeszcze wymyślą producenci?
"Sprawa dla reportera" to unikat na rynku programów telewizyjnych: audycja, której głównymi gwiazdami są Elżbieta Jaworowicz i jej nogi, gości na antenie od prawie... czterdziestu (!) lat. Niestety, ostatnio w "Sprawie" wiele się pozmieniało, głównie na gorsze. Kiedyś Jaworowicz faktycznie pomagała, słusznie doczekując się renomy groźnej i skutecznej reporterki z telewizji, która nie boi się indolencji urzędników. Od kilku lat program wygląda jednak jak parodia interwencji, a wszystko odbywa się w bazarowej atmosferze przekrzykujących się gości i "ekspertów". Często Jaworowicz zaprasza do siebie "gwiazdy", które mają podnieść na duchu zrozpaczonych pokrzywdzonych.
Ci, którzy oglądają "Sprawę dla reportera" sporadycznie, mogą być zszokowani kolejnymi pomysłami producentów. Ten z ostatniego odcinka, prawdę mówiąc, jest już standardem w programie, jednak nie zmienia to faktu, że warto nagłośnić jego absurdalność. Bohaterką czwartkowego wydania "Sprawy dla reportera" była pani Maryna z Ukrainy, która walczy z mężem Polakiem o prawa do opieki nad dziećmi. Ona wychowuje najmłodszego syna, jednak mężczyzna mieszka z dwójką pozostałych dzieci. Są w trakcie rozwodu. Zrozpaczona pani Maryna opisywała, że mąż utrudnia jej kontakty z dziećmi, mimo że sąd zdecydował inaczej.
Andrzej Duda o decyzji ws. mediów publicznych. Wspomniał o programie Jaworowicz
Producenci postanowili zareklamować "Sprawę" wyimkiem wypowiedzi pani Maryny, w której ta opisywała zachowanie męża. Mężczyzna, wnioskując z opisu, nie dbał o jej potrzeby - kiedyś na Dzień Kobiet dał jej śledzie zamiast kwiatów, bo "śledzie przynajmniej zje, a kwiaty zwiędną". Trudny przypadek zwaśnionego małżeństwa sprowadzono do anegdoty o śledziach.
Jak można się domyślać, pani Maryna nie uzyskała w "Sprawie" konkretnej pomocy. Przyszła do telewizji, zrobiono z niej wybredną przeciwniczkę śledzi, a na koniec sprezentowano występ "gwiazdy". Okazał się nią Paweł Jasionowski z zespołu Masters, który na antenie pogibał się do hitu... "Żono moja". Nawet nie zaśpiewał go na żywo, tylko poudawał (dość słabo), że śpiewa z playbacku. Pani Maryna siedziała zakłopotana, a w pewnym momencie się popłakała. Wygląda na to, że najbardziej zadowolona była Elżbieta Jaworowicz, która w rytm muzyki kręciła się na swoim fotelu i pilnowała, by nie rozplątać nóg.
Zobaczcie, co stało się w ostatniej "Sprawie dla reportera". Co będzie dalej...?