Tomasz Oświeciński został celebrytą nieco przez przypadek, występując w dwóch częściach Pitbulla Patryka Vegi, gdzie wcielał się w postać niezbyt lotnego bywalca siłowni, Marcina Opałki. Szybko wyszło na jaw, że w rzeczywistości Marcin ma wiele wspólnego ze swoim filmowym bohaterem.
Zwłaszcza, gdy jedna z osób pracująca z nim na planie opisała, jak wyglądają kulisy kariery Oświecińskiego. Wystarczyły drobne kłopoty z dojazdem na plan, by Tomasz rzucił się z pięściami na producenta, grożąc mu "pierdolnięciem".
Przypomnijmy: Oświeciński RZUCIŁ SIĘ NA PRODUCENTA, bo... nie wiedział, jak dojechać na plan? "GROZIŁ PIE*DOLNIĘCIEM"
To nie wszystko: na planie programu Agent Gwiazdy popadł w konflikt z Michałem Szpakiem, gdyż uznał, że długie włosy piosenkarza i jego pomalowane paznokcie nie mieszczą się z jego poczuciem estetyki.
Teraz Oświecińskiemu bardzo zależy na tym, by uchodzić za ciepłego faceta z dystansem do siebie. Głównie dlatego zaczął opowiadać o swojej przemianie w wywiadach. Zaczął od portalu Na Temat, które opowiedział, jak wyglądało jego życie przed "karierą aktorską". Okazuje się, że zanim Tomasz przyjechał do Warszawy, był "gwiazdą" Białegostoku, w którym... prowadził agencję towarzyską.
Oczywiście, jak zapewnia, nie wiedział, że współpracował z gangsterami. Wiedział jedynie, że to "znajomi ze światka przestępczego", którzy... "mieli dużo energii". Pewnie dlatego postanowili ją spożytkować na wyłudzanie pieniędzy i bijatyki.
Mam córkę, ona nie wie o mnie wszystkiego - zwierza się Tomasz. (...) Białystok nie jest duży. W latach 90-tych była grupa chłopaków, która spotykała się na siłowni. Ja byłem wtedy sportowcem, trenowałem judo. W tej siłowni spotykało się różne środowisko. Właściwie nie mieliśmy innego zajęcia, jak to chodzenie na siłownię. Miałem tam znajomych: z policji, ale też ze światka przestępczego. Wiem, że to dzisiaj trochę dziwnie brzmi, ale nie miałem świadomości, że to byli gangsterzy. Wtedy widziałem ich jako młodych chłopców, którzy mieli dużo energii i nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Niektórzy faktycznie zeszli później na drogę przestępczą. Ale jestem przekonany, że żaden z nich nie uważał się wtedy za gangstera. Wszystkich ich oczywiście znałem. A ja dodatkowo byłem rozpoznawalny, bo w wieku 26 lat już prowadziłem swój pierwszy klub.
Tomasz opowiada, że zarobił na biznes, sprzedając "różne rzeczy" w Rosji. Chociaż mąż właścicielki, od której razem z kolegą Darkiem odkupili interes, miał agencję towarzyską, Oświeciński usilnie opisuje, że oni prowadzili jedynie "klub z dziewczynami". Nie zatrudnili nawet ochrony, bo w Białymstoku czuli się bardzo pewnie.
Ja się dobrze trzaskałem, kolega też był dobry w rękach. Zawsze się śmiałem, że przyjść do mnie do klubu i narozrabiać, to jak wejść do klatki z niedźwiedziem i próbować z nim zapasów - przechwala się Tomasz.
Pewność zniknęła, gdy w "klubie" pojawili się gangsterzy związani ze Sławomirem M. znanym lepiej jako "Mycha". Oświeciński z kolegą usłyszeli ultimatum: albo zapłacą haracz, albo zaczną walczyć z białostockim gangiem. Pokojowo nastawiony Tomasz wybrał oczywiście to drugie wyjście, bijąc się z jednym z gangsterów pod własnym klubem.
Dopiero później zrozumiałem, że ta awantura była specjalnie wywołana. W każdym razie, człowiek "Mychy" wyzwał mnie publicznie na pojedynek. Zebrało się chyba z dwieście osób, żeby tę solówkę zobaczyć. Zmiażdżyłem go na tej ulicy. Pobiłem go w uczciwej walce jak mężczyzna mężczyznę - opowiada nawrócony Oświeciński, który wciąż nie uważa, że był członkiem gangu.
Dopiero później stwierdzili, że lepiej przystąpić do gangsterów.
Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że namawiając wspólnika do płacenia tego haraczu, robię dobry uczynek. Że w ten sposób unikniemy kłopotów. Zostaliśmy więc formalnie z Dariuszem gangsterami, którzy i tak muszą płacić haracz swojej grupie. Sam widzisz, że to trochę niedorzeczne - żali się dziennikarzowi.
Oświeciński stwierdził, że "robi się nieprzyjemnie", dopiero gdy "dostali z kolegą po strzale". W rozmowie wciąż podtrzymuje, że nie miał pojęcia o czymś takim jak "grupa przestępcza o charakterze zbrojnym", bo wciąż myślał, że prowadzenie agencji towarzyskich i wyłudzanie haraczy to po prostu wspólne hobby młodych białostocczan. W 1999 roku Tomasz został aresztowany i usłyszał zarzuty o przynależności do gangu.
Człowiek, po którego zeznaniach zostaliśmy skazani, był pierwszym świadkiem koronnym w Polsce. Twierdził, że mnie widział, kiedy został wywieziony przez chłopaków. Wyobraź sobie, że on dzisiaj pracuje jako ochroniarz w telewizji. Spotkałem go na planie, podszedł do mnie i poprosił o autograf. Nie poznał mnie, a przecież to przez niego poszedłem do więzienia! Dopiero ja zorientowałem się, że to jest "Żaba". Ten człowiek mówi w charakterystyczny sposób, jąka się po prostu. Więc szybko zweryfikowałem, że to ten sam facet. Takich mamy właśnie "świadków koronnych"... - mówi.
Przemiana duchowa Tomasza zaczęła się już jednak sporo wcześniej. Jak chwali się Oświeciński, z sukcesami trenował judo, bo mama zabroniła mu zostać bokserem. W międzyczasie był jeszcze... ministrantem. Najwidoczniej duchowa posługa nie przeszkadzała mu potem w prowadzeniu interesów z gangsterami.
Wyobraź sobie, że ludzie, z którymi za młodu służyłem do mszy, spotkali moją mamę po latach i pytali, w którym kościele jestem księdzem... Do dziesiątego roku życia codziennie byłem od 6 rano na mszy. Moi rodzice byli naprawdę przekonani, że będę w przyszłości nosił sutannę. Dzisiaj także wstaję na szóstą, ale na siłownię. Trochę więc zboczyłem z torów... - opowiada.
Jakby tego było mało, Tomek postanowił jeszcze powspominać czasy "sanatorium", czyli dwuletniego pobytu w więzieniu. Jak można się domyślić, odsiadując karę, cały czas trenował i czytał książki.
W więzieniu cały czas trenowałem, czytałem książki, nauczyłem się świetnie grać w szachy. Zapraszam na partyjkę, mało kto może mnie dzisiaj pokonać na szachownicy - opowiada Garri Kasparow polskiej kulturystyki.
Rozmowę kończą żale Tomka na to, jak jest obecnie postrzegany. Gwiazdor Pitbulla nie może przeżyć, że ciągnie się za nim opinia gangstera. Nawet wtedy, gdy jako szef ochrony wyrobił sobie pozycję "dobrego szefa i fajnego człowieka". Na koniec Oświeciński skromnie zastanawia się, jak to jest, że ludzie często się z nim utożsamiają:
Mam chyba taki dar, że potrafię wypierać wszystko co było złe. Po moim dwuletnim pobycie w "sanatorium" wymazałem całą przeszłość. Nie koduję zbędnych wspomnień. Często się zastanawiam, jaki jest fenomen mojej osoby. Ludzie często utożsamiają się ze mną - opowiada. Jestem przykładem tego, że każdy może dostać drugą szansę. Kiedy zagrałem pierwszy epizod u Patryka Vegi, miałem tylko jedną kwestię, którą powtarzałem dwadzieścia razy, bo nie potrafiłem jej zapamiętać. Dzisiaj gram w teatrze. Przez lata wykonałem ciężką pracę. Co rano zakuwam tekst na siłowni, a koledzy się ze mnie śmieją, kiedy słyszą co tam gadam pod nosem w trakcie aerobów. Chce wykorzystać szansę, którą dostałem od życia. Wciąż nie uważam się za aktora, ale bardzo lubię to, co robię. I mimo wszystko czuję, że mogę być przykładem dla innych.
_
_
**Gliwa dogryza Oświecińskiemu: "Nie chodziłam na siłownię zamiast na polski, tak jak kolega"
**