Poruszające słowa Ewy Bem o zmarłym mężu: "Ja sobie z tym NIE RADZĘ. Nie zdążyłam zrobić czegoś, co ogromnie leży mi na sercu"
Ewa Bem ma na koncie wiele zawodowych sukcesów, jednak w jej życiu prywatnym nie brakowało trudnych chwil. Jedną z nich bez wątpienia była śmierć ukochanego męża, Ryszarda Sibilskiego. "Myśmy byli ze sobą 42 lata. I to naprawdę ciągle" - wspomina.
Ewa Bem ma na koncie wiele muzycznych sukcesów, jednak w jej życiu prywatnym nie brakowało trudnych momentów. W 2017 roku legendarna artystka straciła córkę, a niedawno wyznała, że wykryto u niej nowotwór jajników IV stopnia. W połowie stycznia tego roku zmarł z kolei jej ukochany mąż, Ryszard Sibilski.
Muzyka daje mi wielkie ukojenie oraz spotkania z moimi muzykami, przyjaciółmi, którzy podchodzą do tego w taki naturalny sposób - wspominała w "Dzień Dobry TVN". Muszę wyznać, że naprawdę przyjaciół mam ogromnie wielu i to takich, którzy zajmują się mną jak małym dzieckiem.
Poruszające słowa Ewy Bem o zmarłym mężu
Teraz artystka była gościem w programie serwisu Party.pl "Joanna Racewicz. Własnym głosem", gdzie nie bała się poruszać trudnych tematów. Jednym z nich jest śmierć córki po walce z guzem mózgu, ale także odejście Ryszarda, z którym szła przez życie od wielu lat. Jak twierdzi, dziś nie ma ochoty na spacery po Parku Dreszera, bo bez męża to już nie to samo.
Myśmy sobie tak chadzali, chadzali tędy, potem naokoło fontanny, kółeczko i tak dalej. I potem jak się była taka ławeczka, tam siadałam, mąż szedł za rogiem, kupował kawę i lody - wspomina. Tam jeszcze też pięknie grają jazz. No i tam żeśmy też i słuchali jazzu, no bo kochaliśmy to miejsce. Więc teraz nie wiem, to nie miałoby już takiego sensu. Ach, może pójdę. Ale raczej to już nie będzie takie smaczne.
Zobacz też: Nie żyje mąż Ewy Bem. Z Ryszardem Sibilskim artystka była ponad 40 lat. "To było jak rażenie piorunem"
Jednocześnie przyznała, że strata ukochanego była dla niej ogromnym ciosem, bo praktycznie wszystko robili razem.
Myśmy byli ze sobą 42 lata. I to naprawdę ciągle. On ze mną jeździł na koncerty dzień i dzień. I towarzyszył mi wszędzie. (...) Zresztą nie przychodziło nam nigdy do głowy, że się w tak fatalny sposób sprawy potoczą. Są osoby, które radzą sobie z tym jakoś. Ja sobie z tym nie radzę - mówi wprost. Dzięki Andrzejowi Łukasikowi i kolegom z zespołów jeżdżę na koncerty, nawet może trochę za dużo, ale one mi dają tlen, bo w przeciwnym razie musiałabym się chyba położyć na trawie i czekać na błogosławieństwo, że mnie ta trawa pochłonie. Bo to się tak skończyło, ta książka się skończyła.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ewa Bem o wzruszającym momencie w Sopocie. "W sytuacji w jakiej jestem rodzinnej i życiowej, było mi to potrzebne"
Bolesna strata Ewy Bem: "Nic nie mogliśmy zrobić"
Diagnoza była dla nich trudnym momentem i wtedy nie spodziewali się, że zostało im tylko kilka tygodni razem. Artystka wyznała, że wciąż żałuje tego, czego nie zdążyła zrobić za życia męża.
Bardzo szybko od diagnozy do odejścia - zaczęła Joanna Racewicz.
O, piorunem. Właściwie w sześć tygodni, także nie zdążyliśmy się nawet zorientować dobrze. Cóż dopiero zapanować na tym, co w ogóle się nie dało. Po prostu nic nie mogliśmy zrobić. Ja nie zdążyłam zrobić czegoś, co do tej pory ogromnie leży mi na sercu. Ja chciałam z nim omówić jeden temat, może jeden czy dwa. Takie z całego naszego życia, jakiś rodzaj wyznania, rodzaj jakiegoś potwierdzenia, nawet tego nie zdążyłam, bo on już był w szpitalu, obstawiony aparaturą, kablami, sznurami, dyndało to wszystko. Nie miałam dojścia do niego, będzie za mną to szło do ostatniej chwili, że nie miałam tej możliwości, że nie dane mi było spędzić tych paru chwil tylko we dwoje - wspomina. Ale to jest, proszę państwa, coś okropnego. I tutaj z tego miejsca wszystkie panie i wszystkich panów, którzy cierpią, tak jak ja, bardzo pozdrawiam, deklarując ze swojej strony, że tego się nie da przeskoczyć. I to wcale nie topnieje.
Bem opowiedziała jeszcze o trudnym czasie żałoby i zmaganiach jej męża z pracoholizmem.
Dostaje się tych ciosów tyle, ile można ich udźwignąć. No udźwignęłam. Nic nie smakuje. No co może smakować, jak człowiek jest pozbawiony wszelkiej przyjemności, radości, celu, jakiegoś światełka w tunelu? Przecież ja wiem, że nie pójdziemy do Dreszera. Ja wiem, że nie pojedziemy sobie do Prowansji, do hotelu posiedzieć na tarasie, choć już powinniśmy to dawno zacząć robić. Ja już byłam emerytką, a mąż już też mógł wejść w wiek emerytalny i odstąpić od pracy, która go niszczyła, wyciskała jak cytryna. Nie potrafił w żaden sposób oddzielić tego, zrozumieć, że tego naszego życia po prostu fizycznie nie ma. Ja go błagałam, że to jest niemożliwe tak żyć, że my mamy piękny dom, mamy ogród, a nie mamy kiedy kawy w tym ogrodzie wypić. To jest chore, po prostu chore. Myślę, że świat się kiedyś zorientuje, że tak być nie powinno.