Trwa ładowanie...
Przejdź na
Anna Frej
|

"Dostał kontrakt i od razu udawał kontuzję". Największy oszust w historii futbolu żył jak król, migając się od pracy

41
Podziel się:

Mali chłopcy w Brazylii często mają tylko jedno marzenie - zostać piłkarzem. Chciałoby tego wielu, jednak udaje się nielicznym. Carlos Henrique Raposo zamierzał spełnić swoje marzenia i żyć jak piłkarz. Choć nie miał zbyt wiele talentu, potrafił tak prezentować swoje umiejętności, by nikt się nie zorientował, że z profesjonalnym zawodnikiem ma mało wspólnego.

"Dostał kontrakt i od razu udawał kontuzję". Największy oszust w historii futbolu żył jak król, migając się od pracy
Carlos Henrique Raposo (Facebook)

Transfery w świecie piłki nożnej to codzienność. Dziś są poważnymi transakcjami, poprzedzonymi obserwacjami kandydatów, ocenami, negocjacjami z menadżerami. Nierzadko agenci umieszczają w serwisach internetowych nagrania prezentujące umiejętności poszczególnych graczy; wszystko po to, by jak najlepiej ich sprzedać. W związku z tym często transfery to długotrwałe procesy, bo żaden klub nie chce kupić kota w worku i utopić pieniędzy w nieodpowiednim zawodniku. Dostępne technologie pozwalają unikać wpadek. Nie zawsze tak jednak było.

Piłkarskie początki

Historia Carlosa Henrique Raposo rozpoczęła się 2 kwietnia 1963 roku w brazylijskim mieście Porto Alegre. Jak twierdzi sam zainteresowany, jego biologiczni rodzice porzucili go, ale miał szczęście – został adoptowany przez rodzinę z Rio de Janeiro. Przejawiał pewien talent piłkarski, więc jego przyrodnia matka uznała, że syn mógłby zostać piłkarzem. Zwłaszcza, że jako dziecko zyskał przydomek "Kaiser", dzięki podobieństwu do legendarnego Franza Beckenbauera. Chociaż, jak potem powiedział jego przyjaciel, Luiz Maerovitch, przydomek mógł się wziąć równie dobrze z podobieństwa do butelki piwa "Kaiser".

W 1972 roku matka Carlosa zaprowadziła niespełna 10-letniego chłopca do szkółki piłkarskiej klubu Botafogo, ulubionego zespołu jego ojca. Już wtedy działała we współpracy z agentem, z którym wynegocjowała niezbyt korzystny dla chłopaka kontrakt – mógł się z niego uwolnić jedynie po opłaceniu sporej kary. Carlos grał w klubie z Rio przez rok, ale nie był z tego zadowolony.

Nie czerpałem radości z gry - mówił po latach.

W końcu jego menadżer postanowił działać i w 1973 roku załatwił mu przeniesienie do największego klubu w kraju – Flamengo. Trenerzy tej drużyny dostrzegli w Raposo talent i uznali, że szukają gracza o takim właśnie profilu. Carlos przebywał we Flamengo aż przez 6 lat, ale w ciągu tego czasu nie odniósł znaczących sukcesów, które mogłyby wyróżnić go wśród tysięcy innych zawodników na całym świecie. W 1979 roku, w wieku 16 lat, przeniósł się za granicę. Wypatrzyli go działacze meksykańskiego klubu Puebla i postanowili ściągnąć do siebie. Dość szybko, bo już po kilku miesiącach, w Puebli rozczarowano się nowym nabytkiem. Carlos nie zagrał ani jednego meczu i musiał wrócić do Brazylii.

Gracz z polecenia

Życie piłkarza wielu osobom wydaje się łatwe i przyjemne. Trenując kilka godzin dziennie, grając jeden mecz w tygodniu, można zarobić na wygodne życie. Prawda nie zawsze bywa właśnie taka, bo kariera gracza w piłkę nożną, jak każdego sportowca wyczynowego, to mnóstwo wysiłku i wyrzeczeń. Wyrzeczeń, ale też przywilejów, z których Carlos, jedynie ze względu na swój brak talentu, nie chciał rezygnować. Tak bardzo przyzwyczaił się do posiadania specjalnych względów, których doświadczają piłkarze, że postanowił zrobić wszystko, by pozostać w grze. Trzeba mu jednak zaliczyć na plus, że miał świadomość, iż nigdy nie zostanie wybitnym piłkarzem i dzięki temu opracował plan, który przez kolejne lata pozwalał mu czerpać korzyści z życia sportowca, nie dając przy tym nic od siebie.

Jak wszyscy zawodowi gracze, pochodzę z ubogiej rodziny, ale zawsze chciałem dobrze zarabiać, żeby móc zapewnić jej lepsze warunki do życia. Chciałem być piłkarzem, choć nie chciałem grać w piłkę. To nie mój problem, jeśli ktoś widział we mnie piłkarza. Nawet Jezus Chrystus nie był w stanie zadowolić wszystkich - tłumaczył Raposo.

Po powrocie z Meksyku, "Kaiser" ponownie trafił do Botafogo. W latach 80. ubiegłego wieku internet nie istniał, a międzymiastowe i międzynarodowe rozmowy telefoniczne były bardzo drogie. Właśnie ten brak możliwości komunikacji i weryfikacji jego słów, obrotny pseudopiłkarz postanowił wykorzystać do realizacji swoich niecnych celów.

Biorąc los w swoje ręce Carlos uważał, że kluczową sprawą jest zdobycie znajomości, dzięki którym będzie istniał w piłkarskim świecie. Udało mu się zaprzyjaźnić z wieloma ówczesnymi gwiazdami, takimi jak Romario, Bebeto czy Carlos Alberto Torres. Do grona swoich znajomych zaliczał działaczy piłkarskich, którym mógł opowiadać o swoim sfałszowanym, ale imponującym CV.

Życie jest marketingiem - mawiał.

I jak się później okazało umiejętność fantazjowania odegrała kluczową rolę w realizacji jego dalszych pomysłów. Niespełniony piłkarz postanowił bowiem opierać swoją karierę na poleceniach. Liczył, że jeśli znacznie bardziej znany znajomy napomknie o swoim koledze włodarzom klubu, to ci zapragną go ściągnąć do siebie. Choć wydaje się to niemożliwe, ten prosty plan działał. Po powrocie do Brazylii Henrique zaliczył w swojej karierze jeszcze dziesięć klubów. Wyglądem przypominał profesjonalnego gracza, mówił kwieciście… i to wystarczało do podpisywania krótkoterminowych kontraktów.

Wystarczyło pozwolić mu zacząć mówić i to był koniec, przepadałeś. Oczarowywał ludzi. Nie dało się tego uniknąć - opowiadał Bebeto, brazylijski napastnik, zdobywca Mistrzostwa Świata w 1994 roku.

Carlos był czarującym człowiekiem, umiał zagadać ludzi, jak nikt inny - dodawał Alexandre Torres.

Znajomym, którzy pomagali mu w "karierze" potrafił się odwdzięczyć. Był lubiany, miał pewnego rodzaju charyzmę i głowę pełną pomysłów. W tamtych czasach brazylijscy piłkarze byli postrzegani jako prawdziwi macho. Gdy nie biegali po boisku, spędzali czas na plaży, w grupach trenujących sambę i oczywiście w towarzystwie pięknych kobiet. Raposo umożliwiał im dostęp do ostatniej z tych przyjemności. Pewnego razu, podczas wyjazdowego meczu, wynajął całe piętro w hotelu, w którym nocowała jego drużyna. W pokojach zakwaterował prostytutki. Jego koledzy nie musieli się gimnastykować i kłamać trenerom, że wychodząc na miasto będą grzeczni, bowiem nie musieli wychodzić na żadne miasto. Wystarczyło, że zeszli piętro niżej i już mogli oddawać się przyjemności przebywania w towarzystwie pięknych kobiet.

Raposo znał się również z Renato Gaúcho. Co ciekawe, zaprzyjaźnił się z nim w dość niespodziewany sposób. Wykorzystywał fakt, że był do niego trochę podobny. Na nazwisko Gaúcho wchodził do modnych brazylijskich klubów nocnych i podrywał kobiety, z którymi nierzadko lądował w łóżku. Prawdziwy Renato zorientował się, że ktoś się pod niego podszywa, gdy sam próbował wejść do jednego z klubów. Przedstawił się ochroniarzowi, ale ten mu powiedział, że przecież Renato Gaúcho jest już w środku. Piłkarz skonfrontował się wtedy z "Kaiserem", ale podobała mu się jego zuchwałość i zaprzyjaźnili się.

Renato Gaúcho do tej pory nazywa Raposo "największym piłkarzem, który nigdy nie grał w piłkę nożną". Był typem człowieka, od którego raczej nie kupuje się używanego samochodu, w obawie o to, co ukrywa przed potencjalnym klientem, ale można było z nim konie kraść. Swoją postawą zjednywał sobie ludzi.

Wiecznie kontuzjowany

Nadrzędnym celem Carlosa było podpisanie kontraktu z klubem. Gdy już udało mu się tego dokonać, robił wszystko, by nie dopuścić do wystąpienia w meczu. Standardową zagrywką było twierdzenie, że musi dojść do formy, by móc pokazać co potrafi. Mówił trenerom, że potrzebuje trochę czasu. Jednak, gdy tylko pojawiał się na treningu, zawsze schodził z niego z kontuzją. Oczywiście symulowaną. Zwykle twierdził, że doznał urazu uda. W jego czasach kluby nie miały pieniędzy na specjalistyczne sprzęty medyczne. Nikt nie przeprowadzał skomplikowanych badań bez wyraźnego powodu, dzięki którym można diagnozować zawodników, co piłkarski oszust skrupulatnie wykorzystywał. Dodatkową pomocą okazał się być przyjaciel, z zawodu dentysta, który wystawiał Carlosowi fałszywe zwolnienia lekarskie z powodu rzekomej infekcji, gdy usprawiedliwianie się urazem uda przestawało już być wiarygodne. I na udawaniu kontuzji mijały mu kolejne miesiące, a na konto wpływały pieniądze z tytułu podpisanego kontraktu. W tym czasie funkcjonował w drużynie jako pocieszyciel, kreator dobrego nastroju.

Miał dar tworzenia dobrej atmosfery. Sprawiał, że czuliśmy się szczęśliwi. Opowiadał nam różne historie, wypowiadał na głos nasze marzenia. Myślę, że właśnie dlatego był tak bardzo lubiany - mówił Alexandre Torres, również były piłkarz.

Gdy po jakimś czasie włodarze jednego klubu tracili cierpliwość i rezygnowali z usług Raposo, z czasem pojawiał się kolejny chętny, aby go zatrudnić. Jednak jeden z klubów nie dawał za wygraną i za wszelką cenę chciał wyleczyć ciągnącą się miesiącami kontuzję zawodnika wzywając na pomoc szamana. Carlosa zdenerwował taki obrót spraw. Niezbyt przyjemnym tonem poinformował szamana, że są takie urazy, których nawet czarna magia nie uleczy i pogonił go.

Do realizacji swojego planu "Kaiser" wykorzystywał również młodszych piłkarzy, których opłacał, by podczas treningów nie oszczędzali go, wślizgami odbierali mu piłki, co pomagało mu uwiarygadniać urazy. Pieniądze oferował również kibicom obecnym podczas treningów, którzy na zawołanie mieli skandować jego imię, gdy tylko na boisku pojawiał się prezes klubu. Wykorzystywał też numer stary jak świat, tzn. pogrzeb babci. Regularnie uśmiercał staruszkę, by wymówić się z występowania w meczach.

Raposo miał w zanadrzu całą gamę chwytów, które miały go uwiarygodnić w oczach potencjalnego pracodawcy. Jednym z nich była sztuczka z telefonem komórkowym. W jego czasach urządzenie to, tak dziś powszechne, posiadali jedynie nieliczni. "Kaiser" zwykle korzystał z komórki podczas rozmów na temat kontraktów z nowym pracodawcą. Odbierał telefon i rozmawiał z kimś w języku angielskim. Po zakończeniu połączenia, tłumaczył obecnym, że właśnie dzwonił przedstawiciel innego klubu, który chce mu zaoferować umowę. Stwarzał tym pozory, że jest rozchwytywany, co oczywiście działało na jego korzyść. Ludzie, z którymi aktualnie prowadził rozmowy, mieli poczucie, że jeśli szybko nie zdecydują się nawiązać współpracy z Raposo, ktoś inny sprzątnie im go sprzed nosa. I tym sposobem obrotny Brazylijczyk osiągał swój cel, dokując się w kolejnym klubie.

Tylko raz wpadł przez swój "telefon". Było to w czasie obowiązywania kontraktu z Botafogo. Można powiedzieć, że trafiła kosa na kamień, bowiem okazało się, że klubowy lekarz rzeczywiście znał język angielski. Będąc świadkiem jednej z rozmów Carlosa, szybko zorientował się, że zawodnik nie mówi w tym języku. W swoich podejrzeniach dotyczących oszustwa upewnił się, gdy ukradkiem wszedł do szatni i przeszukał rzeczy Raposo. Wśród nich znalazł telefon-zabawkę i poinformował o tym władze drużyny. Wkrótce kontrakt Carlosa został rozwiązany.

Układy z dziennikarzami

Raposo wiedział, że w swojej działalności musi mieć znajomości nie tylko wśród piłkarzy, ale także mediów. I oczywiście takie znajomości nawiązywał. Przydawały się one do budowania jego pozycji w oczach potencjalnych pracodawców. Dzięki jednemu z dziennikarzy w brazylijskiej prasie pojawił się artykuł o rzekomych osiągnięciach Carlosa z czasów gry w meksykańskiej Puebli. Miały one być tak spektakularne, że zaproponowano mu zmianę obywatelstwa i grę w reprezentacji Meksyku. Wszystko to było wierutnym kłamstwem, bo w Puebli szybko poznano się na Raposo i nawet tam nie zadebiutował.

Kolejną bajką zaserwowaną ludziom przez zaprzyjaźnionych z Carlosem dziennikarzy była historia o rzekomym sukcesie odniesionym przez niego, gdy grał we francuskim klubie Gazélec Ajaccio. Gazety donosiły, że "piłkarz" rozegrał tam aż 8 świetnych sezonów i zdobył koronę króla strzelców. Prawda oczywiście była zgoła odmienna. Brazylijczyk rzeczywiście przebywał na kontrakcie w tym korsykańskim klubie. I jego władze dały się nabrać na historie o niezwykłych umiejętnościach Carlosa. Jego transfer był wielkim wydarzeniem, włodarze Ajaccio zgotowały nowemu zawodnikowi huczne powitanie, pojawiły się tłumy kibiców. Carlos też znakomicie odegrał swoją rolę, machał do zadowolonych fanów i całował herb nowego klubu. Z tyłu głowy miał jednak informację, że w ramach powitania zostanie rozegrany mecz sparingowy, podczas którego kibice będą mieli okazję zapoznać się z umiejętnościami Raposo. Wiedział, że nie może do tego dopuścić. I nie dopuścił. Oprócz całowania herbu nowego klubu, "Kaiser" co chwilę dawał kibicom prezent, wykopując w ich stronę piłki. Robił to do tego momentu, aż się skończyły. Nie było więc czym rozegrać meczu, sparing został odwołany.

Kolejnym jego wybrykiem było podszywanie się pod innego piłkarza. W 1984 roku argentyński klub Independiente Buenos Aires zdobył Copa Libertadores, południowoamerykański odpowiednik europejskiej Ligi Mistrzów; rozgrywki, w których rywalizują najlepsze zespoły kontynentu. W składzie tej drużyny grał Carlos Henriquez, czyli piłkarz, który nazywał się podobnie do Raposo. Carlos przypisał sobie jego sukces i rozpowszechnił historię o tym, jak to miał grać w Independietne właśnie w momencie, gdy drużyna wygrywała puchar. Nikt nie zawracał sobie głowy tym, że tamten Carlos był Argentyńczykiem i grał na pozycji obrońcy, czyli zupełnie innej niż brazylijski Carlos, który był napastnikiem.

Bangu ma swojego króla

To, że "Kaiser" lubił ryzyko nie ulega wątpliwości. Zdarzyło mu się trafić do małego klubu o nazwie Bangu w Rio de Janeiro, który znany jest, że to na jego terenie rozegrano pierwszy w historii mecz piłki nożnej w Brazylii. W okresie, gdy do Bangu przybył Carlos, jego głównym sponsorem był Castor de Andrade, szeroko znany jako najgroźniejszy człowiek w kraju. Był gangsterem, zajmującym się nielegalnym hazardem, a przyjaźnił się z ówczesnym prezydentem FIFA João Havelangem. Miał awanturniczy charakter, potrafił wybuchnąć z byle powodu. Po jednym z meczów tak się zdenerwował na sędziego, że ganiał go wokół boiska, wymachując przy tym pistoletem. Nie zgadzał się z rozstrzygnięciami prowadzącego spotkanie arbitra i w dosadny sposób to wyraził.

Zgodził się natomiast zakontraktować Carlosa. Gdy ten podpisał umowę z Bangu, w jednej z gazet pojawił się artykuł informujący o tym zdarzeniu. Zatytułowano go "Bangu ma swojego króla". Raposo chwalił się nim przy każdej okazji. Dalej wypadki potoczyły się standardowo. Już na pierwszym treningu nowy nabytek doznał kontuzji. De Andradzie to nie przeszkadzało, uwielbiał w Raposo jego usposobienie, charyzmę, bezpośredniość i niekończący się dostęp do pięknych kobiet. Działacz nie mógł się doczekać momentu wybiegnięcia Carlosa na boisko. Pewnego weekendu piłkarz, jak zwykle, bawił się w klubie nocnym Kaligula w Rio, gdy o 4 nad ranem dotarła do niego wiadomość, że kolejnego dnia sponsor Bangu chce zobaczyć go w meczu. Raposo spanikował, ale trener uspokoił go, zapewniając, że całe spotkanie przesiedzi na ławce rezerwowych.

Drużyna zaliczyła okropny początek spotkania. Po szybko straconych golach przegrywała już 2:0. Wtedy de Andrada, za pomocą walkie-talkie, poinformował, że czas wpuścić na boisko prawdziwą gwiazdę. Przed Carlosem jawiły się dwa niezbyt korzystne dla niego wyjścia: wejdzie na boisko, wszyscy poznają się, że jest oszustem bądź odmówi wejścia na boisko i spotkają go przykre konsekwencje ze strony sponsora klubu. Był w czepku urodzony, bowiem podczas rozgrzewki los zesłał mu opcję numer 3. Usłyszał, jak kibice przeciwnej drużyny wyzywają go w niewybredny sposób i wykorzystał to do wszczęcia bójki. Sędzia spotkania zauważył to i dał mu czerwoną kartkę. Tym sposobem Carlos uniknął wyjścia na boisko. Po meczu odegrał kolejny spektakl, w gabinecie de Andrady, który wezwał go na rozmowę.

Bóg odebrał mi oboje rodziców, ale zesłał mi kogoś na ich miejsce, przybranego ojca, którego kibice gości obrażali, nazywając oszustem. Straciłem panowanie nad sobą, ale nie martw się, wkrótce mój kontrakt się kończy i odejdę z twojego klubu - mówił z przejęciem.

Oczywiście nigdzie nie odszedł. Po takiej przemowie de Andrada dał Raposo podwyżkę i kazał przedłużyć jego kontrakt. Tego dnia, jak każdego innego, Carlos działał instynktownie, żył chwilą. Nie zastanawiał się nad tym, co przyniesie jutro. Życie upływało mu na kolejnych małych oszustwach, które formowały się w jedno wielkie, a on nic sobie z tego nie robił. Również dlatego tak wielu ludzi go kochało.

Traktowano go jak VIP-a

Oszukiwanie tak weszło "Kaiserowi" w krew, że nie wahał się korzystać z tego wybiegu również w życiu codziennym. Podczas wyjść na miasto, gdy przychodziło do płacenia rachunku, jego znajomi często słyszeli, że nie ma pieniędzy, ponieważ bankomat wciągnął mu kartę bądź, że zgubił portfel. A rachunki z restauracji wcale nie były małe, ponieważ Carlos miewał momenty, że nie potrafił powstrzymać się przed zjedzeniem ogromnych ilości pożywienia. Pewnego dnia w pizzerii zjadł aż 70 kawałków pizzy.

Jego zachowanie i pewność siebie sprawiły, że Raposo był traktowany jak VIP. Jedną z historii o tym świadczących przytacza Alexandre Torres, syn Carlosa Alberto. Według Torresa, podczas jednej z rozmów z jego ojcem, Raposo zapytał się go czy nie chciałby spędzić okresu świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku w kurorcie Búzios. A było to nie byle jakie miejsce. Búzios to brazylijskie Saint Tropez, w którym nie da się ot tak zarezerwować noclegu. Trzeba być naprawdę kimś i nawet Carlos Alberto miałby problem, by to zrobić. Ale oczywiście odpowiedział "Kaiserowi" twierdząco. Ten 10 minut później wrócił z nazwą hotelu i nazwiskiem osoby kontaktowej, dzięki czemu Alberto zarezerwował sobie w kurorcie pięciodniowy pobyt.

Raposo był uzależniony nie tylko od kłamstwa, ale także od pięknych kobiet.

Całe moje życie kręciło się wokół seksu. Nie miałem innego hobby - mówił po latach.

Flirtując z kobietami także wykorzystywał swój status "gwiazdy". Często pokazywał im kiepskiej jakości nagrania VHS z wyczynami piłkarza o podobnym nazwisku, przypisując sobie jego osiągnięcia. Czas, gdy "leczył kontuzję" spędzał w brazylijskich klubach nocnych, w których nieustannie podrywał kobiety. Z nowo poznaną przedstawicielką płci pięknej rozmawiał góra 10 minut, a potem wychodził z nią do pierwszej wolnej łazienki lub loży. Tam uprawiali seks, a następnie zostawiał ją bez słowa.

To wszystko przez kulturę, w której zostałem wychowany. Pochodzę ze środowiska niezbyt dobrze wychowanych ludzi, ignorantów. W młodości żyłem w przeświadczeniu, że aby móc uprawiać z kimś seks, trzeba zachowywać się jak macho. To część mojego życia, z której nie jestem zbyt dumny - tłumaczył.

Kończąc karierę w wieku 39 lat, Carlos miał na koncie 13 klubów, w których nie rozegrał ani jednego meczu w pełnym wymiarze. Jego historia jest na tyle ciekawa, że w 2015 roku nakręcono o nim film dokumentalny "Kaiser – Piłkarski oszust wszechczasów", w reżyserii Louisa Mylesa, w którym opowiedział historię swojego życia. Dzięki niemu możemy się także przekonać, że przez lata nie stracił swojego uroku i nadal potrafi opowiadać kwieciste historie. Po zakończeniu "kariery" piłkarskiej pracował, jako trener personalny. Jego klientami były same kobiety. Zyskał też nowy przydomek - "171", ponieważ w brazylijskim kodeksie karnym ten paragraf odnosi się do oszustw. Nigdy jednak nie odpowiedział za swoje czyny. Spadł na cztery łapy tak, jak robił to przez całe życie.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
Detektyw
KOMENTARZE
(41)
phi
6 miesięcy temu
Etam zaraz że wielki cwaniak. Mój brat cioteczny pracował w korpo kosmetycznym. Co któraś kobitka dostała stałą umowe natychmiast zachodziła w ciąże zagrożoną leżącą i tyle ją widzieli. Wszystkie były od pierwszej wizyty u ginekologa całkowicie niezdolne do pracy. Bez wyjątku.
🙊🙈🙉
6 miesięcy temu
Chciałabym napisać, że dobry zawodnik, ale i tak nie dorównuje kreatywności Polaków. Pamiętam jak kilka lat temu w warszawskim oddziale jednej z dużych globalnych korporacji przez kilka miesięcy nowy pracownik odbijał karte na wejściu i wyjściu. Pomiędzy odbiciu kart wracał na parking do swojego samochodu i spał. I tak przez kilka miesięcy zanim przełożeni i HR się zorientowali.
Maskrator
6 miesięcy temu
Mam wrażenie, ze takie zachowania dotyczą większości osób pracujących w urzędach bądź w recepcjach różnych struktur medycznych tam trzeba być po prostu kimś z papierkiem niekoniecznie z powołaniem i niekoniecznie wiedzą co się robi. Wziąć kasę odbębnić 8 , tudzież 5 ponieważ trzeba wyjść wcześniej przyjść później i skończyć swoją robotę niezależnie od jej finalnego aspektu.
Poeta
6 miesięcy temu
Ucz się Lewandowski!
Sorry, ale...
6 miesięcy temu
To tak jak nasi chłopcy z drużyny narodowej. Udają, że grają.
Najnowsze komentarze (41)
Laguna
6 miesięcy temu
Lewy też gra na kontraktach,a w kadrze tylko udaje i to na tyle skutecznie,że wszyscy są nim zachwyceni ,a jak trafi gola to uuuu podobnie Krycha. 11 Grosickich i jesteśmy mistrzami świata.Oczywiście nie musicie się z tym zgadzać.
Dżudżol
6 miesięcy temu
Najlepszy artykuł o piłce nożnej jaki w życiu czytałem
Jaaaa
6 miesięcy temu
To tak samo jak u mnie w pracy w Paryzu. Przed kontraktem stalym wszyscy pokazuja jacy sa robotni.prosza menadzerow o dodatkowe zajecia.a jak,podpisza,kontrakt wszyscy chorzy i pracuja na pol etatu,tylko ze tutaj funkcjonuje to tak,ze pracujesz pol etatu a masz palcony caly. 1/2 personelu jest na takich zwolnieniach lekarskich .i nikt nic um nie moze zrobic.
Aga
6 miesięcy temu
Kluby nie miały na specjalistycznyvsprzed medyczny ale miały kasę, żeby płacić pseudo piłkarza, których było starć na burdel w hotelu , spoko
nnnn
6 miesięcy temu
Film o nim zróbcie i w ramki go obsadźcie.
ulala
6 miesięcy temu
Pudel czemu przedstawiasz nie pochlebnie Olechowskiego i TVP??? Dajesz artykuł to daj się wypowiedzieć!!! Inaczej przestanę wchodzić na twoją stronę.. wolność słowa!!!
Karolina
6 miesięcy temu
Kojarzy mi się z tym co obecnie robią nasi piłkarze w reprezentacji. Wtedy wymagań dobrej gry a teraz oni grają byle jaka mają status gwiazdy.
Goa
6 miesięcy temu
Matka adopcyjna nie przyrodnia
Onaa
6 miesięcy temu
Rewelacyjny artykuł👌
Sorry, ale...
6 miesięcy temu
To tak jak nasi chłopcy z drużyny narodowej. Udają, że grają.
Anka
6 miesięcy temu
Czyli jednak jakiś talent ma :)
No cudo
6 miesięcy temu
Idol Janoszek 😁
Pola
6 miesięcy temu
Ej wy… potraficie justować tekst?
emeryt
6 miesięcy temu
Przyrodnie może być rodzeństwo, a nie matka.