Nie da się ukryć, że jesteśmy nieco zawiedzeni 14. pozycją Justyny w konkursie Eurowizji, ale tym razem winowajców nie musimy szukać wśród siebie, bo zawiedli nas przede wszystkim jurorzy. Natomiast jeśli spojrzymy na furorę, którą Polka zrobiła wśród widzów, możemy i powinniśmy mówić o spektakularnym sukcesie. Ten jednak nie wydarzył się sam - Steczkowska pracowała na to wytrwale od blisko pół roku i udowodniła, że polska artystka jest w stanie narobić szumu w Europie. Życzylibyśmy sobie, żeby kolejni reprezentanci naszego kraju poszli w jej ślady i na szczęście, mają teraz mocno ułatwione zadanie. Działania Justyny i pracującej z nią ekipy to gotowa instrukcja obsługi Eurowizji. Nie zawiera wprawdzie magicznego sposobu wkupienia się w łaski nieprzewidywalnego ciała jurorskiego, ale skorzystanie z niej zaowocuje jednym: świadomością wzorowego wykonania zleconego zadania, które brzmiało: godnie reprezentować kraj. Na co nasi artyści powinni zwrócić uwagę w kolejnych latach?
CZYTAJ TEŻ: TYLKO NA PUDELKU: Marek Sierocki o niskich notach od jury dla Justyny Steczkowskiej: "TO NIESPRAWIEDLIWE"
Intencjonalność. To może wydawać się śmieszne, ale nie wszyscy wokaliści zgłaszający się do eurowizyjnych preselekcji, faktycznie chcą jechać na konkurs. W ostatnich latach sam udział w krajowych eliminacjach stał się łatwym narzędziem pomagającym wypromować dużym wytwórniom początkujących artystów i ich twórczość. Utwór oznaczony hasztagiem Eurowizji przyciąga zainteresowanie nie tylko rodzimych słuchaczy, ale i zagranicznych fanatyków imprezy. Niestety, sprawia to, że w preselekcjach często mamy do czynienia z piosenkami, które nadają się co najwyżej do radia, a sami artyści nie mają nawet pół pomysłu, jak miałby wyglądać ich ewentualny występ na dużej scenie. Za co później płacimy wysoką cenę… W przypadku Steczkowskiej mieliśmy do czynienia z przemyślaną i starannie zaplanowaną strategią: począwszy od utworu, przez oprawę wizualną, na występie kończąc. Wszystko zostało przygotowane z myślą o Eurowizji, jej specyfice i publiczności. Justyna chciała tam jechać, a nie jedynie wypromować najnowszy singiel.
Viralowy potencjał. W dobie social mediów liczy się nie tylko chwytliwość utworu i efektowny występ na scenie, ale i ich viralowy potencjał. Trudno spekulować, czy Steczkowska tworzyła "Gaję" z myślą o TikToku, natomiast niezależnie od jej intencji, eurowizyjny występ i choreografia piosenki wygenerowały kilka viralowych momentów. Począwszy od charakterystycznych długich dźwięków z refrenu, przez efektowne obroty, fruwającą na scenie "Córkę Smoków", na słowiańskich agmach kończąc - internauci prześcigali się w swoich interpretacjach, tworząc tysiące nagrań i memów. Co więcej, chętnie dołączali do tego inni eurowizyjni artyści, fundując naszej rodaczce darmową promocję na swoich kanałach. A to z kolei przeżyło się na milionowe wyświetlenia teledysku oraz samego występu, plasując Steczkowską w absolutnej czołówce Eurowizji.
Budżet vs kreatywność. Od lat powtarza się, że polski budżet na konkurs piosenki jest skromny, szczególnie jeśli porównamy go do eurowizyjnych mocarstw. To często właśnie w tym upatrywano przyczyny porażek - nasze występy, ich staging i oprawa wizualna nie miały po prostu efektu "wow". Steczkowska udowodniła jednak, że cała siła leży w pomyśle i pomimo prostej koncepcji i mało efektownych nakładów pieniężnych, można stworzyć widowisko, które będzie szło ramię w ramię z światowymi gigantami. Wizualizacje, zręczna gra świateł i pirotechniki czy w końcu robiąca wrażenie choreografia - to wszystko złożyło się na piorunujący efekt.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Promocja w Europie. Po wygraniu polskich preselekcji Steczkowska zakasała rękawy i zabrała się do promocji utworu "Gaja" w Europie. Na koordynatora tego przedsięwzięcia wybrała Tomasza Gajewskiego, który miał już na koncie eurowizyjne doświadczenie zdobyte w pracy z Luną. Justyna wzięła udział we wszystkich promocyjnych przystankach przed Eurowizją określanych jako "pre-parties": w Oslo, Amsterdamie, Londynie, Manchesterze i Madrycie. Była to nie tylko doskonała okazja na zaprezentowanie się przed wielbicielami Eurowizji na scenie, ale i sposób na aktywizację lokalnej Polonii i zawiązanie relacji z innymi artystami. Steczkowska spędziła długie godziny na występach, zdjęciach, autografach, a nawet spacerach z fanami, co pozwoliło podbić ich serca nie tylko popisami wokalnymi, ale i zwykłą ludzką sympatią.
Social media. Nie ma wątpliwości, że podstawowym narzędziem promocji są obecnie social media, gdzie nie wystarczy jedynie regularnie publikować, ale trzeba też nadążać i przede wszystkim tworzyć trendy. Z tym zadaniem artystka i jej ekipa, w tym odpowiadająca za social media bratanica gwiazdy, Kamilla Steczkowska, poradzili sobie śpiewająco, bo Justyna była absolutnie wszędzie. Dość powiedzieć, że od czasu zwycięstwa w polskich preselekcjach na oficjalnym koncie TikTok gwiazdy opublikowano ponad 200 (!) nagrań wideo. Wśród nich znalazły się typowo promocyjne publikacje, relacje z przygotowań, współprace z influencerami i innymi uczestnikami Eurowizji czy krótkie komediowe skecze. Zaowocowało to nie tylko milionami wyświetleń i cross-promocją, ale i skróceniem dystansu. Steczkowska z nieuchwytnej diwy stała się wyluzowaną "Mother of Eurovision", a jej przyjaźń z innymi artystami i słodkie interakcje stały się dla fanów konkursu jednym z ulubionych i najczęściej komentowanych wątków całego wydarzenia.
Młodość. Polska branża rozrywkowa często cierpi na tym, że nie dopuszcza się do głosu młodych. Szczęśliwie, Steczkowska, zamiast po raz kolejny angażować przebrzmiałe i trącące myszką nazwiska typu Agustin Egurrola, do stworzenia eurowizyjnego występu zaprosiła młodych i zdolnych tancerzy: Kubę Walicę, Piotra Musiałkowskiego, Krzysztofa Jagodzińskiego i zaledwie 17-letnią Milenę Zdzuj. Efektem była nowoczesna, inspirowana stylem "high heels" choreografia, a sami tancerze uwiedli fanów swoimi umiejętnościami i charyzmą, co pozwoliło im na zaistnienie jako jednostki, a nie tylko anonimowe tło gwiazdy. W ekipie Justyny ogromną rolę odegrała też wspomniana już tutaj bratanica, Kamilla Steczkowska oraz syn Leon, którzy zadbali o to, aby artystka zawsze była "na czasie".
Doświadczenie i samoświadomość. 30 lat doświadczenia na scenie, setki, jeśli nie tysiące, koncertów, i kilkanaście nagranych płyt sprawiło, że Steczkowska jest zaprawioną w bojach artystką. To pozwoliło jej z gracją i spokojem reagować na nieprzewidziane na scenie sytuacje i zdarzenia, a także dogłębną analizą ewentualnych błędów i wpadek. Efekt? Występ w finale, pomimo drobnych potknięć podczas prób i półfinału, był perfekcyjny od pierwszej do ostatniej sekundy. Każde, nawet najmniejsze zastrzeżenie, zostało wyłapane i poprawione.
Siłą Steczkowskiej okazała się też ogromna samoświadomość, nie tylko swoich atutów, ale i przestrzeni, gdzie może potrzebować pomocy. Z tego powodu m.in. zdecydowała się na zatrudnienie tłumacza, Bartka Fetysza, który towarzyszył jej podczas wywiadów i spotkań, by mieć pewność, że każda szansa na promocję polskiego występu jest wykorzystana. Artystka dopilnowała by prowadzone po angielsku rozmowy szły po jej myśli, a przekaz, który chciała wysłać w świat, był zgodny z jej wizją. Narażała się tym być może na nieprzychylne komentarze złośliwych rodaków, ale nie ma żadnego wstydu w proszeniu o pomoc, gdy jej potrzebujemy.
Efekty ciężkiej i przemyślanej pracy Steczkowskiej i jej zespołu zostały nagrodzone przez telewidzów, którzy umieścili Polskę na wysokim, siódmym miejscu w televotingu. Największą wygraną okazały się jednak ogromne emocje i niespotykana od lat atmosfera w kraju - przez wiele tygodni żyliśmy Eurowizją i wielkimi nadziejami, co w historii tego konkursu nie zdarzyło się od wielu lat. Myślicie, że ktoś skorzysta z recepty Justyny i w przyszłym roku zdoła pójść w jej ślady