Świadek opisuje AWANTURĘ Daniela Martyniuka o... piwo. Wykrzykiwał, że "GO STAĆ"
Pasażerka lotu, który musiał lądować awaryjnie przez Daniela Martyniuka, zdradziła szczegóły awantury. Syn Zenka miał grozić obsłudze i pasażerom, domagając się piwa. W pewnym momencie zasugerował nawet, że otworzy drzwi. To jednak nie wszystko.
Daniel Martyniuk znów został bohaterem skandalu. Wszczęta przez niego awantura podczas lotu z Malagi do Warszawy spowodowała, że samolot musiał awaryjnie lądować w Nicei. Daniel kłócił się z załogą o... piwo, co finalnie skończyło się jego wyprowadzeniem przez policję.
Daniel Martyniuk wyprowadzony z samolotu
Pasażerka lotu ujawnia, jak zachowywał się Daniel Martyniuk
Na jaw wychodzą nowe okoliczności. Według relacji jednej z pasażerek lotu sytuacja, której bohaterem był syn Zenka, zakrawała o absurd. Pasażer, będący jej zdaniem wyraźnie pod wpływem alkoholu, natychmiast po zgaśnięciu sygnalizacji zapięcia pasów rozpoczął awanturę, domagając się piwa z coraz większą natarczywością. Jego zachowanie stawało się coraz bardziej niepokojące.
ZOBACZ TAKŻE: Awantura w samolocie z udziałem Martyniuka. Chwilę przed wejściem na pokład opublikował zdjęcie ZGNIECIONEJ OBRĄCZKI!
Miał chodzić nerwowo po korytarzu, krzyczeć w stronę załogi i współpasażerów, rzucać pogróżki oraz obrażać ludzi, co tworzyło atmosferę zagrożenia i chaosu w przestrzeni. Nie pomogły nawet liczne prośby załogi. Ostatecznie, po wyprowadzeniu z samolotu przez służby, syn króla disco polo podsumował wywołaną przez siebie burdę słowami, "że stać go", co można usłyszeć na nagraniu opublikowanym przez Vogule Poland w mediach społecznościowych.
On chciał piwo. Jak tylko pasy się wyłączyły i oni ogłaszali, co można u nich kupić, no to on wstał i [zaczął głośno mówić przyp. red.], że on chce piwo. No i ogólnie widać było, dziewczyny to zauważyły, że był już pod wpływem. Zrobił zamieszanie. Ogólnie raczej widać było, że nie chcą mu sprzedać tego piwa, więc zaczął się awanturować. Cały czas powtarzał, że on chce piwo, że jak mu nie sprzedadzą piwa, to mamy lądować natychmiast. I tak dalej, i tak dalej. No i łaził w tę i z powrotem. Miał mniej więcej 23. miejsce [z przodu maszyny przyp. red.] czy coś takiego. Chodził w tył i w przód i awanturował się cały czas koło kokpitu. W pewnym momencie zrobiło się gorąco - na zasadzie, że on zaraz drzwi będzie próbował forsować. Stewardesy go osaczały, rozmawiały, próbowały [uspokajać przyp. red.], a on jakby mógł, to by tam do rękoczynów doszło. Tam ktoś z pierwszego rzędu coś do niego powiedział, więc on zaczął do tamtego człowieka fikać, wyzywać go, że to "leszcz", i że "cię dojadę, jak tylko w Warszawie wylądujemy".