Zdawać by się mogło, że to show-biznes generuje najwięcej emocji w sieci, a krytykujący gwiazdy i osoby publiczne internauci często niewspółmiernie do "przewinienia" (lub w ogóle jego braku) aż podpalają klawiatury ze złości. Wybory prezydenckie udowodniły jednak, że ten niechlubny laur należy się tematom politycznym, które uruchamiają w nas najgorsze instynkty. Zupełnie nieoczekiwanie (i niesłusznie!) obiektem niewybrednych komentarzy czy wręcz hejtu stała się 7-letnia córka Karola Nawrockiego, Kasia. Dziewczynka towarzyszyła ojcu podczas wieczoru wyborczego i, co dla wielu okazało się wystarczającym powodem do drwin, zachowywała się jak dziecko w jej wieku tj. uśmiechała się, stroiła miny i niecierpliwiła się podczas, zapewne okropnie nudnego dla niej, wydarzenia. To wystarczyło, aby sieć obiegły setki, jeśli nie tysiące, nagrań z Kasią w roli głównej. Ich zawartości nie ma nawet co przytaczać. W obronie córki Nawrockiego stanęło wiele celebrytek m.in. Katarzyna Grochola, Karolina Korwin-Piotrowska czy Aleksandra Kwaśniewska, a o poziomie dyskusji niech świadczy fakt, iż sporo uwagi poświęcono obserwacji, iż wsparcia udzieliły osoby "z innej opcji politycznej". No tak, bo ciepłe słowo pod adresem jechanego dziecka może totalnie dziwić, gdy potencjalnie ktoś nie oddał głosu na jej ojca. Gdzie my żyjemy?!
Możemy się chyba wszyscy zgodzić, że owszem, polityka jest ważna i ciężko pohamować emocje związane z wyborem nowego rządu czy prezydenta - wszak to decyduje o naszej przyszłości i często bezpośrednio, mocno odczuwalnie wpływa na nasze życie. Gdzieś jednak musi istnieć granica i powinny być nią dzieci. Niestety, postępująca "memizacja" wszystkiego, co trafia do obiegu medialnego, pozbawia nas wrażliwości, o szacunku nie wspominając. Wszystko może i powinno być tematem do żartów, śmiesznym memem i "viralowym" momentem. Mało tego, dla wielu osób udostępniających nagranie z Kasią Nawrocką był to pewnie niewinny żarcik, zapominając zupełnie, że nie ma kontekstu czy poczucia humoru, które usprawiedliwiałoby wyśmiewanie dziecka przez dorosłych. Wygląda jednak na to, że na głębszą refleksję nie ma tutaj co liczyć, bo cała sytuacja, zamiast służyć jakiejś większej dyskusji np. o tym, czy dzieci polityków powinny być angażowane do kampanii wyborczej, przerodziła się w kolejne pole bitwy i tym razem już "powyborczą" walkę zwolenników jednej i drugiej opcji politycznej. Szkoda tylko, że mało komu jest do śmiechu…
Zostajemy w świecie wielkiej polityki, bo nowe wielkie piersi sprawiła sobie Marianna Schreiber i nie zamierza pozwolić na to, aby w powyborczej gorączce ktoś przegapił jej przywiezione z Turcji implanty. W tym celu dumnie prezentuje efekty operacji, prężąc się na Instagramie i relacjonując pieczołowicie proces gojenia. Schreiber nie byłaby jednak sobą, gdyby nie z dramaturgią godną trzecioligowej celebrytki nie upatrywała w operacji biustu prawdziwego heroizmu. "Jeżeli choć jedna kobieta, dzięki temu, że ja się odważyłam mówić otwarcie o swojej operacji - sama się odważy podjąć taką decyzję, bo pragnęła jej od lat i nie będzie się przejmować, "co ludzie powiedzą", to ja już wiem, że wygrałam" - ogłosiła, zapewne wzruszona własnymi słowami. To jest ta słynna piąta fala feminizmu? Schreiber to chodząca definicja życia we własnym świecie, ale jeśli mielibyśmy wybierać i skoro tak modne jest "głosowanie na mniejsze zło", to postawimy krzyżyk przy Mariannie promującej operacje plastyczne, a nie wparowującej z gaśnicą do warszawskich stowarzyszeń i fundacji. Na tym etapie przegraliśmy wszyscy.
ZOBACZ: Elon Musk uderza w Donalda Trumpa. "Jest w aktach Epsteina. To dlatego nie zostały upublicznione"
Na koniec lecimy z polityczną wizytą za Ocean, gdzie media żyją rozstaniem Donalda Trumpa i Elona Muska. Był to dość krótki i mocno show-biznesowy związek dla korzyści, ale za to bez intercyzy, dzięki czemu możemy podziwiać teraz wspaniałe pranie brudów, któremu z nieukrywanym podziwem przyklasnęłaby zapewne sama Paulina Smaszcz. Musk odszedł z amerykańskiej administracji ledwie tydzień temu i jak z zegarkiem w ręku zaczął krytykować reformy przeprowadzane przez jego pomarańczowego eksa. Z uwagi na to, że mamy do czynienia z dwoma wybitnymi umysłami, ich przepychanki przypominają kłótnie przedszkolaków, którzy ledwo sięgają się małymi rączkami. Obrażony miliarder, wyraźnie sfrustrowany tupaniem nóżką na X, wytoczył w końcu najcięższe działo i oskarżył amerykańskiego prezydenta o figurowanie na tzw. pedofilskiej "liście Epsteina". Według Muska to właśnie kompromitujące materiały z udziałem Trumpa są powodem, dla którego pełna dokumentacja tej sprawy nie została upubliczniona. Ta rzekoma wiedza nie przeszkadzała mu wprawdzie w pompowaniu milionów w kampanię Trumpa i bycie członkiem jego administracji, ale teraz zapowiada, że świat niebawem "pozna prawdę". Ta jest jednak prozaiczna: świat jest w rękach niezrównoważonych miliarderów, których rozwój emocjonalny i intelektualny zatrzymał się co najwyżej na etapie nastoletniej burzy hormonalnej. Życzmy sobie wszystkim powodzenia, to się z pewnością nie skończy źle!