W listopadzie miną trzy lata od tajemniczego zaginięcia 26-letniej Ewy Tylman, która opuściła służbową imprezę w nocy z 22 na 23 listopada 2015 roku i słuch po niej zaginął. Jej zwłoki wyłowiono z Warty wiele miesięcy później. O śmierć kobiety oskarżono towarzyszącego jej tamtej nocy Adama Z.
Sprawa do tej pory nie doczekała się jednoznacznego wyjaśnienia. Spora w tym zasługa Krzysztofa Rutkowskiego, który podjął śledztwo zaledwie dwa dni po zniknięciu Ewy i zdążył mnóstwo popsuć. Rodzina zmarłej do tej pory nie może sobie wybaczyć, że poprosiła go o pomoc.
Ból rodziny dodatkowo pogłębiło ujawnienie patologicznego zachowania pracowników zakładu pogrzebowego, którzy mieli tylko jedno zadanie: przewieźć ciało Ewy Tylman do Zakładu Medycyny Sądowej na sekcję zwłok.
Niestety, dwaj mężczyźni okazali się zwyrodnialcami, pozbawionymi podstawowych ludzkich uczuć. Jak dowiódł proces w poznańskim Sądzie Rejonowym, po otwarciu policyjnego worka, w którym znajdowało się ciało, zaczęli… robić sobie z nim selfie. Mariusz P. tłumaczył w sądzie, że… odpadła noga, więc zdjęcia miały służyć za dowód, że to nie stało się z jego winy. Robert K. szybko podchwycił makabryczne pomysły kolegi.
Tam przy tym worku było pełno śmiechu - wspomina z niesmakiem Grażyna Z., obecna wtedy w zakładzie.
Sąd Rejonowy w Poznaniu ukarał obu mężczyzn karą grzywny. Ojciec Ewy Tylman w kolejnym procesie domaga się 100 tysięcy złotych odszkodowania od zakładu pogrzebowego.
Cały czas to wszystko przeżywam, a przecież ktoś musi za to odpowiedzieć - tłumaczy w Super Expressie. A ja *nawet nie mam za co nagrobka córce postawić. *
Zdaniem prezesa pozwanej firmy to nic innego jak skok na kasę.
Karę ponosi ten, kto dopuścił się czynu karalnego - twierdził w sądzie. *My nie poczuwamy się do odpowiedzialności. *