Zanim Artur Boruc został mężem Sary Mannei, jego żoną była Katarzyna Modrzewska. Małżeństwo zakończyło się w 2009 roku, a prawnik Katarzyny, Marcin Dubieniecki, wywalczył dla niej korzystny podział majątku i 15 tysięcy złotych miesięcznych alimentów. W wyniku rozwodu Modrzewska stała się właścicielką kilku mieszkań w Warszawie.
Rozprawa rozwodowa Boruców zbliżyła do siebie Katarzynę i Marcina na tyle, że po rozwodzie z Martą Kaczyńską prawnik związał się z byłą żoną Artura. Obecnie wiodą szczęśliwe życie rodzinne i wspólnie wychowują syna Katarzyny z małżeństwa z piłkarzem.
Między obiema rodzinami trwa konflikt. Sara oskarża byłą żonę swojego obecnego męża o utrudnianie mu kontaktów z pierworodnym synem, a Dubieniecki nazywa relację pasierba z ojcem "patologią".
Przypomnijmy: Były mąż Kaczyńskiej atakuje Boruca: "Jestem naocznym świadkiem patologii na linii ojciec-syn, jaką uskutecznia Artur"
Konflikt przybrał na sile po tym, jak Modrzewska w Super Expressie pożaliła się, że Artur nie interesuje się chłopcem i unika płacenia. W odpowiedzi piłkarz opublikował na Instagramie wniosek byłej żony o podwyższenie alimentów o 20 tysięcy i zasugerował, że jej dochód to właśnie "alimenty i szemrane biznesy".
Teraz swoje trzy grosze postanowiła dorzucić także Sara. Na Instagramie opublikowała specjalne oświadczenie.
W woli wyjaśnienia… Tu nie chodzi o pieniądze, a o poziom absurdu, z jakim się borykamy od tylu lat. To wieczne szczucie, granie na nosie i uczuciach. Wykorzystywanie szemranych znajomości i dziur w polskim prawie. Nawet fakt, że skończyła w więzieniu, gdzie spędziła 1,5 roku (!!!), porzucając swoje dziecko, nie sprawił, że ludzie otworzyli oczy. Każde jej słowo, każde postępowanie, jest kierowane pieniądzem i pazernością. Kłamstwo goni kłamstwo, a dobro jej dziecka pozostaje daleko w tyle - napisała oburzona WAG.
Jak myślicie, kto najwięcej straci na tym konflikcie?