Wielkimi krokami zbliża się lato, a co za tym idzie, na sile przybierają intensywne przygotowania do osiągnięcia legendarnego już "bikini body". Trenerzy i gwiazdy fitnessu niestrudzenie z każdej strony przypominają nam, że możemy wyglądać lepiej, a jeśli chcemy czuć na sobie zazdrosny wzrok innych plażowiczów, to jest to już ostatni moment, aby doszlifować "formę". A pomogą nam w tym oczywiście ich skrupulatnie przygotowane programy treningowe. Coraz częściej jednak taka presja spotyka się z oporem, o czym przekonała się ostatnio Ewa Chodakowska. Najsłynniejsza polska trenerka wywołała w sieci prawdziwa burzę i to zaledwie jednym hasłem promującym jej kolejne 49-dniowe wyzwanie obiecujące efektowną "wow" metamorfozę: "Dość lenistwa pod płaszczem samoakceptacji". Spora część internautek odczytała jej słowa jako atak na ruch "body positivity", nie pierwszy zresztą, bo w długiej karierze "Chody" nie brakowało już głośnych przepychanek z tymi, dla których "killer body" nie jest wysoko na liście priorytetów. Pomimo dość miażdżącej krytyki nietypowego przekazu nowej reklamy, trenerka nie zamierzała wycofać się ze swoich słów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Afera po słowach Ewy Chodakowskiej
"Mam dość: lenistwa przemycanego pod płaszczykiem akceptacji, demonizowania piękna, demonizowania dbania o siebie, demonizowania świadomej i mądrej pracy nad ciałem, chodzenia na palcach wokół hasła "body positivity", które dziś dla wielu stało się wymówką! A przecież nie taki był zamysł? Za te słowa nie będę nigdy przepraszać!" - przekonywała zacięcie krytyków.
Zdaje się, że w tej historii dwie narracje mogą być prawdziwe w tym samym czasie. Chodakowskiej może zależeć na zdrowiu Polek i propagowaniu ruchu, a finałem tego wysiłku nie musi być wcale sześciopak. Prawdą jest też jednak, że od strony czysto biznesowej, rozkwit inicjatyw i filozofii odrzucających pogoń za pięknym i umięśnionym ciałem staje w bezpośredniej opozycji do tego, na czym Chodakowska zbudowała karierę, która zaprowadziła ją do samej czołówki najbogatszych Polek. Przed laty mówiło się, że Ewa przegoniła rodaczki z kanap na maty i nie miejmy złudzeń - nie ma żadnego interesu w tym, aby na te kanapy wróciły. "Ucierpiałyby" na tym nie tylko kobiece ciała, ale i portfele tych, którzy nieustannie im powtarzają, że "mogą być lepszą wersją siebie", a ich "ciało potrafi więcej niż twój umysł". W kapitalistycznym świecie, w którym (szczególnie) kobiety atakowane są zewsząd przekazami mającymi im wmówić, że nie są wystarczające, powiedzenie na głos "akceptuję siebie" jest w jakiś sposób radykalne i stoi w bezpośrednimi konflikcie z interesem tych, którzy na wspomnianych przekazach zarabiają. O pokoju między trenerkami fitness a przedstawicielkami ruchu "body positivity" nie może być zatem mowy, a każda ze stron ma swój "płaszczyk", pod którym w razie potrzeby się schowa.
Sama Chodakowska zaś musi być może przemyśleć sposób swojej komunikacji - od jej debiutu minęło już blisko 15 lat, a rynek w tym czasie mocno się zmienił. Kobiety zrozumiały, że owszem, ich ciała mogą więcej, ale ich umysły coraz częściej podpowiadają im, że nie muszą… I na koniec darmowa marketingowa porada Pudelka: pomstowanie na "lenistwo" w przekazie skierowanym do "zwykłych" kobiet to idealny przepis, ale na bolesne zakwasy.
Blanka odpadła z "Tańca z Gwiazdami"
Medialnym zakwasem okazało się też odpadnięcie z "Tańca z gwiazdami" Blanki, które na nowo uruchomiło lawinę spekulacji o tym, że program jest "ustawiony". Takie plotki o tanecznym show krążą od lat i przybierają na sile, gdy z rywalizacja żegna się faworyt widzów lub celebrytka wyraźnie tańcząca lepiej niż powiązana z Polsatem gwiazda - w tej roli wystąpił tym razem Tomasz Wolny. Zwykle jednak te spekulacje ograniczają się do sekcji komentarzy portali plotkarskich, gdzie wesoło o rzekomych ustawkach rozprawiają sobie internauci. Tym razem oliwy do ognia postanowiła dolać Blanka, udzielając dość sugestywnych wypowiedzi o tym, co rzekomo miało się wydarzyć za kulisami "TzG" i lajkując w social mediach spiskowe teorie fanów. Polsat szybko uciął te spekulacje, wbijając przy okazji szpilkę wokalistce, sugerując, że zgubiła ją pewność siebie i zamiast skupić się na treningach, ta wybrała się na wycieczkę do Nowego Jorku. Auć! Aluzje do ustawek są słabe i dziecinne - albo idziesz na solo z Polsatem i demaskujesz cały proceder, biorąc na barki ewentualne konsekwencje w postaci kar pieniężnych, albo siedzisz cicho, bo do tego zobowiązuje podpisana umowa. Blanka, półsłówka i puszczanie oczka do kamery to jak śpiewanie z playbacku: coś niby słyszymy, ale nie wiemy, czy to prawda.
Marcin Mroczek się rozwodzi
Dość nieoczekiwanie w gronie celebrytów, o których pisano w mijającym tygodniu najczęściej, znalazł się również Marcin Mroczek. Znany z roli Piotra Zduńskiego w "M jak Miłość" aktor raczej nigdy nie był pupilem tabloidów, ale też nie dawał specjalnie powodów by poświęcać mu szczególnie dużo uwagi. Do czasu - kilka dni temu gruchnęła wiadomość, że Mroczek rozwodzi się z Marleną Muranowicz po 13 latach małżeństwa, które dotąd uchodziło za wzorowe. Romantyczne zdjęcia na Instagramie, huczne świętowanie rocznic czy zapewnianie na łamach katolickich tygodników o regularnych wizytach w kościele… Nic nie zapowiadało rozstania, tymczasem (jeszcze) małżonkowie czekają na wyznaczenie terminu pierwszej rozprawy rozwodowej. Zawiedzeni będą ci, którzy spodziewają się publicznego prania brudów, przynajmniej na razie - Mroczek zapowiedział bowiem na łamach "Faktu", że nie zamierza komentować "wydarzeń ze swojego życia prywatnego". Wypada mieć nadzieję, że serialowy gwiazdor wytrwa w tym postanowieniu i nie odpali żadnej torpedy, bo ostatnimi czasy ciche rozstania z klasą są w polskim show-biznesie mocno démodé…