Tiktoker WKRĘCIŁ Roberta Lewandowskiego, który podpisał UMOWĘ na bycie jego świadkiem na ślubie. Głos zabrał już... prawnik
Tiktoker Łatwogang wkręcił Roberta Lewandowskiego w podpisanie "umowy", według której miałby być świadkiem na jego ślubie. Głos zabrał Marcin Kruszewski, prawnik znany w sieci jako "Prawo Marcina". Mówi, na ile jest to wiążące.
W świecie TikToka zapanowało niemałe poruszenie. Twórca Łatwogang opublikował w serwisie nagranie, w którym wyjaśnił, jak skłonił Roberta Lewandowskiego do udziału w jego ślubie. To proste: spotkał się z nim i poprosił, aby ten przekazał mu autograf dla młodszego brata. I tu dochodzimy do sedna sprawy, bo to, co podpisał piłkarz, było zakamuflowaną "umową".
Robert, ja nie mam brata. To, co podpisałeś to umowa - ogłosił triumfalnie i zacytował: "Ja, Robert Lewandowski, podpisując się na tej kartce, oficjalnie oświadczam, jak i zobowiązuję się na przyjście na ślub Łatwogenga oraz zostanie jego świadkiem".
Tiktoker wkręcił Lewandowskiego w "umowę". Prawnik nie ma dobrych wieści
Nagranie odbiło się w sieci szerokim echem, czemu akurat trudno się dziwić - na samym TikToku twórcę obserwują ponad 2 miliony osób, więc można go uznać za postać "zasięgową". Teraz część internautów się zastanawia, czy Lewandowski faktycznie musi się zjawić na jego ślubie tak, jak to zapisano w "umowie", którą mu podsunięto. Głos w tej sprawie zabrał Marcin Kruszewski, prawnik znany w sieci jako "Prawo Marcina".
Zobacz też: Wzruszające nagranie ze spotkania z Robertem Lewandowskim. Młody kibic zalał się łzami po geście piłkarza
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Byłem na siłowni Anny Lewandowskiej w Barcelonie. Ile kosztuje wizyta w jej studiu?
Jeżeli ktoś miał wątpliwości co do tego, czy i na ile jest to umowa wiążąca, to Kruszewski mówi wprost: nie jest.
Taka umowa nie jest zbyt wiele warta. Cały trik Łatwoganga polegał na tym, że poprosił Lewego o autograf. No tylko na drugiej części kartki, na której Lewy się podpisał, było zobowiązanie do pojawienia się na ślubie, czyli pseudo umowa. W takiej sytuacji choćby Lewandowski został zobowiązany do jakichś innych świadczeń, nie miałoby to żadnego znaczenia. Autor podpisu bowiem bez problemu może uchylić się od takiej czynności prawnej - stawia sprawę jasno.
Jeśli ktoś jest zainteresowany nie tylko odpowiedzią "tak" lub "nie", ale też tym, jak to konkretnie działa, to Kruszewski tłumaczy:
Została ona popełniona pod wpływem błędu co do treści samej czynności, czyli mówiąc wprost: błędu co do tego, co podpisywał. Co ważne, w przypadku powoływania się na błąd, ten musi być istotny, co znaczy, że musi być on tak poważny, że gdyby autor podpisu nie tkwił w tym błędzie, to nigdy takiego podpisu by nie złożył. Co innego jednak, gdy mamy do czynienia z błędem wywołanym podstępnie przez drugą stronę - wtedy nie musi być on nawet istotny. A jak można się domyślić, Łatwogang zaaranżował całą sytuację celowo i był to klasyczny podstęp.
Czy to oznacza, że Robert się na jego ślubie nie zjawi? Tego nie wiemy, bo sprawa nabrała tak medialnego wymiaru, że może mąż Anny Lewandowskiej faktycznie się na taki krok zdecyduje. Wątpliwe jest też to, aby sam autor wkrętu wierzył, że jego "umowa" ma moc prawną i jest to raczej zobowiązanie "na słowo honoru". W każdym razie nie jest to wiążące i samemu Łatwogangowi też nic nie grozi za jego drobny podstęp, bo i takie głosy się w sieci pojawiały.
No więc Lewemu nie grozi pójście na ślub, ale Łatwogangowi też nic nie grozi, bo żadne oszustwo to nie było. To prawo cywilne, a nie karne.